Sunday Brunch Yankee Candle | Sweet Morning Rose oraz Blush Bouquet

W dzisiejszym wpisie opowiem troszkę o dwóch zapachach z wiosennej kolekcji Yankee Candle Sunday Brunch, które marka przygotowała w limitowanej edycji. Chociaż tę porę roku pożegnaliśmy jakiś czas temu to ja dopiero zabrałam się za ich testowanie. Jako, że nie wiedziałam czego mogę spodziewać się po tych zapachach, stwierdziłam, że zanim zamówię pełnowymiarową święcę najpierw skuszę się na woski. Już teraz poluję na letnią odsłonę, w której skład wchodzą trzy zapachy Honey Lavender Gelato, White Strawberry Bellini oraz Gilled Peaches&Vanilla. Myślę, że recenzję zapachów będzie można przeczytać już niedługo.

Sunday Brunch Yankee Candle

Nowa kolekcja Yankee Candle Sunday Brunch dostępna jest we wszystkich formatach, od dużych świec aż po woski. Tym co odróżnia świece z kolekcji Sunday Brunch od tych z regularnych kolekcji, jest nowy design etykiet. Takie zmiany ze strony marki zawsze wywołują emocje, szczególnie wśród długoletnich fanów. Przyznam szczerze, że ja nie zżyłam się jeszcze aż tak z firmą, aby mnie w jakikolwiek sposób ten fakt wzburzył.
Niedzielny brunch to szczególny czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi - pozwala nam odpocząć, odświeżyć zmysły, czerpać radość z miłej atmosfery. Kolekcja Sunday Brunch stawia w centrum kwiaty - zarówno te proste, wiosenne, jak i wytworne, ułożone w wystawne bukiety.


Sweet Morning Rose 

"Śliczne różowe ciasteczka, artystycznie wykończone delikatnymi płatkami róż"

Nuty zapachowe 

  • nuty głowy: kwiat gruszy, woda różana
  • nuty serca: cukrzone płatki róż, lilia, ylang ylang
  • nuty bazy: pudrowe piżmo, pianki marshmallow

Ten zapach zapaliłam jako pierwszy. Jako fanka różanych zapachów nie mogło być w końcu inaczej. Na sucho wydawał mi się nieco mydlany, ale gdy tylko go zapaliłam to wrażenie znika i pozostają tylko słodkie, różane perfumy - piękne i kobiece. Nie musicie obawiać się o przytłaczający zapach, bo on nie ma z nim nic wspólnego. Rozprzestrzenia się w szybkim tempie, dzięki czemu szybko możemy zgasić kominek, a i tak będzie go czuć. Bardzo udana kompozycja, która charakteryzuje się dobrą mocą.


Blush Bouquet

"Radosne różowe piwonie, lilie i kwiaty cytrusów ułożone w bukiecie, który idealnie prezentuje się na środku stołu."

Nuty zapachowe

  • nuty głowy: kwiaty wiśni
  • nuty serca: piwonie, słodki groszek, lilie
  • nuty bazy: bursztyn

Ten to dopiero cudo! Kompozycja Blush Bouquet jest z jednej strony dość przewidywalna, a z drugiej nieoczywista. Zapach jest bardzo lekki, słodki i świeży jednocześnie. Kwiatowy i ciepły. Mimo tego, że stężenie kwiatowych akordów jest tu bezsprzecznie największe, nie dusi ani nie przytłacza. Dodatkowo wyczuwam w nim lekko wodne nuty, co nadaje całości miano idealnego połączenia. Moc zapachu określam na bardzo dobrą - wyczuwalny w pomieszczeniu, na pewno każdy nos go wyczuje!



Podsumowanie  

Wizualnie kolekcja naprawdę do mnie przemówiła, pastelowe kolory idealnie wpisują się we wiosenną stylistykę. Na pewno na mocach tych zapachów się nie zawiedziecie. Każdy z nich ma mniej lub bardziej kobiece akcenty, jeśli lubicie kobiece, perfumeryjne zapachy koniecznie musicie je wypróbować. Blush Bouquet na pewno trafi do mnie w pełnowymiarowej wersji! 💓


A Wy poznaliście zapachy z wiosennej kolekcji Yankee Candle Sunday Brunch? Który z nich jest Waszym faworytem?  Do następnego! 💋

MARION | Food for Skin | Kremowe maseczki do twarzy

Obstawiam, że większość z nas lubi rozpieszczać swoją skórę maseczkami. Wybór na rynku z dnia na dzień jest coraz większy i podejrzewam, że gdybyśmy używały nawet po jednej każdego dnia to nie poznamy ich wszystkich. Za każdym razem, gdy sięgam po tego typu produkty staram się, aby były różne. Dziś chciałabym Wam powiedzieć słów kilka o maseczkach firmy MARION, które dorwałam w Dino po 99 groszy. Stwierdziłam, że za takie pieniądze chociażby nie zdziałały cudów nie będę żałować, że zakupiłam. Seria "Food for Skin" od razu przyciągnęła mój wzrok, uważam, że ich opakowania są naprawdę ładne w swej prostocie. Do kolekcji brakuje mi tylko maseczki wygładzającej, której niestety nie udało mi się złapać.
Niestety w moim przypadku bez właściwie dobranej, codziennej pielęgnacji ciężko byłoby uzyskać efekt zadbanej skóry. Systematyczność jest tutaj kluczowa nie tylko w codziennej pielęgnacji, ale także tej uzupełniającej o serum czy maseczki. Staram się wygospodarować 2-3 razy w tygodniu 15-20 minut na zrobienie peelingu i nałożenie maseczki, czyli chwilę relaksu dla samej siebie. Przyznaję, że nie należę do osób, które na wieczorne spa przeznaczają większą część swojego czasu, zapewniając sobie relaksacyjne świeczki, babski serial w tle i wino. Nie wygląda to tak jak na pięknych kadrach, które możemy zobaczyć na Instagramie, a wręcz przeciwnie - można mnie zastać biegającą po mieszkaniu z ręcznikiem na włosach, z niecierpliwością odliczającą czas do zmycia maseczki z twarzy! Mam nadzieje, że Wy również to znacie i nie jestem z tym sama 😂 A teraz przechodzimy już do sedna!


Odżywiający Migdał
Do każdego rodzaju cery, szczególnie wrażliwej lub z problemami naczynkowymi. Olej ze słodkich migdałów - delikatnie zmiękcza, regeneruje i odżywia skórę.
Maseczka w konsystencji jak treściwy krem, nie spływa z buzi, dobrze się nakłada. Producent zaleca, aby po upływie 15-20min wsmarować ją w skórę lub usunąć nadmiar wacikiem kosmetycznym. U mnie zdecydowanie lepiej sprawdziła się opcja numer dwa - zmywało się ją całkiem przyjemnie, bez pocierania i jakichkolwiek problemów. Maseczka pachniała migdałami, choć w moim odczuciu nie był to do końca naturalny zapach, jednak ostatecznie mimo delikatnej sztuczności nie drażnił nosa.  Miała za zadanie delikatnie zmiękczyć, zregenerować i odżywić naszą skórę. Efekt niestety jest dosyć średni  - cera delikatnie zmiękczona i wygładzona. To by było na tyle z efektów jakie przyniósł ten produkt. Nie odczułam żadnego dyskomfortu po jej zmyciu ani nie pojawiła się niepożądana reakcja. 


Przeciwstarzeniowa Dynia 
Do każdego rodzaju cery, szczególnie dojrzałej, pozbawionej elastyczności. Ekstrakt z dyni - nawilża, regeneruje i aktywuje działanie przeciwstarzeniowe. 
Kolejna propozycja z serii "Food for Skin", tym razem w roli głównej ekstrakt z dyni. Maseczka ma za zadanie nawilżyć, zregenerować i aktywnie działać przeciwstarzeniowo na naszą cerę. Zapach zdecydowanie nie przypadł mi w tym wariancie do gustu - był dla mnie zdecydowanie zbyt intensywny i zbyt ciężki. Miała lekko żółty kolor, jednak nie barwi ona naszej skóry. Buzia była lekko nawilżona, gładsza, ale ten efekt nie do końca do mnie przemawiał, miałam wrażenie że skóra była raczej tak powierzchniowo nawilżona, nie dogłębnie. Powiem szczerze, że ta propozycja wypadła najsłabiej spośród całej trójki.


Nawilżający kokos 
Do każdego rodzaju cery, szczególnie suchej, delikatnej, wymagającej nawilżenia. Olej kokosowy - nawilża, wygładza oraz zmiękcza skórę. 
Ostatnia maseczka z tej serii, którą udało mi się dorwać. Jako fanka wszystkiego co kokosowe nie mogłam doczekać się testowania tego produktu. Po otwarciu z opakowania wydobywa się naprawdę subtelny, kokosowy aromat. Konsystencja lekka i kremowa, która bardzo łatwo i szybko się rozprowadza. Była zdecydowanie bardziej komfortowa w noszeniu, zapewne duży wpływ odgrywał tutaj zapach. Skóra po zmyciu kosmetyku była nawilżona, mięciutka i widocznie wygładzona. Z wszystkich trzech maseczek tą polubiłam najbardziej. Ten wariant na pewno wpadnie jeszcze w moje łapki.

Podsumowując - maseczki z serii "Food for Skin" od Marion nie czynią na naszej skórze zaskakujących efektów, jednak kupując je w tak niskiej cenie nie miałam co do nich wygórowanych wymagań. Na pewno zakupię ostatni wariant tego zestawu jakim jest wygładzające awokado. I choć działanie ich wszystkich było do siebie bardzo podobne, najmilej jednak wspominam wersję nawilżającego kokosa i do tej propozycji na pewno wrócę. Pozostała dwójka nie zrobiła nic złego mojej skórze, ale też ich działanie mnie nie przekonało, by kiedyś do nich wrócić.

A Wy miałyście okazję poznać maseczki, które proponuje firma MARION? Co o nich myślicie? Dajcie znać, jaką maseczkę użyliście ostatnio i czy polecacie - chętnie wypróbuję! :) Do następnego! 💋

NUXE, Reve de Miel | Honey Lip Balm | Must have do pielęgnacji ust?

Tak moi drodzy - tym razem będzie o balsamie do ust. Jako, że pierwszy raz na moim blogu pojawia się wpis o produktach do ust, stwierdziłam, że musi to być coś naprawdę dobrego. Ten produkt chodził za mną od dawna, ale jakoś nie było okazji,  żeby go zdobyć. W końcu zdecydowałam się wypróbować popularny swego czasu w blogosferze słoiczek z logiem marki NUXE. Mowa oczywiście o znanym i powszechnie chwalonym Reve de miel. Poznajcie bohatera dzisiejszego posta! Ja nabyłam go tutaj >>LINK DO SKLEPU<< w bardzo atrakcyjnej cenie!
Od producenta: Ultraodżywczy, naprawczy balsam do ust i okolic ust z miodem i olejkami roślinnymi oraz masłem karite. Skoncentrowane składniki sprawiają, że usta - nawet najbardziej spierzchnięte - stają się delikatne, miękkie i doskonale gładkie.

Skład: Nowy skład, zawiera 84.5% składników pochodzenia naturalnego, czyli więcej niż poprzednio. Nadal znajdziemy w nim jednak stare, podstawowe składniki, między innymi miód akacjowy (5%), masło karite (13%), oleje roślinne (róża piżmowa, słodki migdał - 9,5%),  wyciąg z grejpfruta (2,5%) oraz Wit.E (1%).
Balsam, o którym mowa, zamknięty jest w uroczym, małym, szklanym słoiczku o pojemności 15g. Być może w pierwszej chwili szklane, matowe szkło, które swoje waży wydać się może tu niepotrzebną ekstrawagancją, ale moim zdaniem taka forma opakowania ma w sobie to "coś" luksusowego, eleganckiego, jakby zarezerwowanego nie dla każdego z nas. Zakrętka z łatwością odkręca się bez żadnego zacinania, ale też nie musimy obawiać się, że coś samoistnie rozleci nam się w kosmetyczce.

Tuż po otworzeniu produktu, z opakowania wydobywają się aromaty miodowo-cytrusowe. Słodkość jest przełamana kwaskowatością cytryny :) Zapach urzekł mnie od pierwszego użycia, jest bardzo naturalny.

Konsystencja balsamu jest śliska i miękka. Masełko rozsmarowuje się na ustach z ogromną łatwością, przy czym od razu daje ono ulgę spragnionym nawilżenia i odżywienia wargom. Nie wiem jakie Wy macie doświadczenia związane z Nuxe Reve de miel, ale na początku stosowania tego balsamu, gdy czułam, że pieką mnie usta i aplikowałam dość solidną ilość preparatu, od razu czułam ukojenie i wygładzenie spierzchniętych warg. Najchętniej balsam ten nakładam na usta na noc, wtedy pozwalam sobie na wyżej wspomnianą, większą dawkę mojego nowego ulubieńca.
Zapewne nie jesteście tego świadomi, ale pielęgnacja moich ust, to nieustanna walka o to, aby wyglądały chociażby przyzwoicie. Czasami bywało też tak, że ich skóra była w tak strasznym stanie, że mogłam zapomnieć o jakiejkolwiek pomadce kolorowej. Uważam, że nie ma lepszej propozycji na rynku od Nuxe Reve de miel i wcale nie dziwię się, że balsam został okrzyknięty bestsellerem wszech czasów, a wiele kobiet (i zapewne nie tylko) zakochała się w nim od pierwszego użycia. Dzięki temu produktowi zapomniałam co to znaczą przesuszone, bolące usta i absolutnie nie żałuję, że wreszcie zdecydowałam się na nabycie tego kosmetyku. Z ręką na sercu dziś mogę stwierdzić, że produkt ten jest wart każdej wydanej na niego złotówki.


A Wy miałyście okazję używać balsamu od NUXE? Co o nim myślicie? Koniecznie dajcie mi znać! Zachęcam do przyjrzenia się kosmetykom z tej firmy - ja je uwielbiam. Jeśli szukacie sklepu, w którym znajdziecie ich produkty w korzystnych cenach odsyłam Was TUTAJ. Do następnego! 💋

Czy warto robić zakupy w hurtowni internetowej LaLill?

Właściwie to która z nas, kobiet, nie kocha zakupów? Jeszcze takich bez wychodzona z domu? No proszę was! Chyba żadna się tutaj nie ujawni 😏 Osobiście coraz bardziej zaczynam dostrzegać sens kupowania przez internet. Odbieranie pudełka wypakowanego po brzegi tym co wybierałam czasem i przez parę dni, dodając i wyjmując z koszyka, to szansa na wyeliminowanie produktów których tak naprawdę nie potrzebuję. Nauka rozsądnego kupowania jeszcze nie została przeze mnie opanowana do perfekcji, ale cały czas się tego uczę.
Tym razem skuszona ciekawymi cenami, ale nadal trzymając rękę na pulsie zdecydowałam się na zakupy w jednej z hurtowni internetowych lalill.pl. Znajdziemy tam rzeczy do stylizacji paznokci, rzęs, brwi czy wyposażenia salonów. Myślę, że dla każdej maniaczki paznokciowej będzie to raj!
Wygląd strony to pierwsze co rzuca się w oczy po wpisaniu adresu sklepu i chyba nawet dla nie bardzo obeznanych osób w kupowaniu online, jest ona na tyle przejrzysta i czytelna, że znajdziemy wszystko co nas interesuje i jeszcze więcej.

Oferta sklepu jest rzeczywiście bardzo bogata. Nie brakuje tam produktów do stylizacji paznokci, rzęs, brwi, depilacji, a nawet znajdziemy tam wyposażenie do salonów. Na plus uważam zakładkę "artykuły jednorazowe" jakimi są np. nakładki do frezarek. Produktów do dezynfekcji i sterylizacji naszych stanowisk również nie brakuje. Myślę, że strona skierowana jest głównie w stronę pań niżeli panów.

Ceny są zróżnicowane, jednak i tak uważam, że jest to drogeria ze świetnymi cenami i wypada bardzo dobrze na tle konkurencji. Żele, które miałam okazję bardzo dobrze przeglądać, mają naprawdę świetne ceny. Dodatkowo zapisanie do newslettera upoważnia do odebrania 10zł zniżki na cały asortyment, przy minimalnej wartości zakupu 30 zł. Do zamówienia dostałam również cztery pudełeczka brokatu.

Opakowanie jest jedyną rzeczą do której muszę się przyczepić. Niestety nie zrobiłam zdjęcia, jednak paczka nie przyszła zapakowana tak, jakbym tego oczekiwała. Produkty znajdowały się na samym dnie pudełka bez jakiejkolwiek folii zabezpieczającej. Na wszystkie kosmetyki została położona tektura.

Program lojalnościowy nie występuje. Nie można za zakupione produkty otrzymywać punktów, które wymienia się na nagrody.

Kontakt ze sklepem jest bezproblemowy.

Dostawa, jaką wybierzecie jest zależna od tego jaką preferujecie (kurier, paczkomat czy Poczta Polska Kurier48 ) i ile chcecie na nią wydać. Ja zwykle wybieram kuriera, takiego jakiego umożliwia dany sklep internetowy. Hurtownia oferuje również opcje darmowej dostawy (nawet kurierem) i zaczyna się ona od 150zł, niezależnie czy wybierzecie zapłatę on-line, przelew tradycyjny na konto bankowe czy za pobraniem.

Ile czekałam na dostawę? Zamówienie złożyłam w niedzielę wieczorem 9 czerwca, a dwa dni później dostałam e-mail z wiadomością, że moja paczuszka została wysłana. Moje zamówienie dotarło do mnie w środę 12 czerwca.

Moje zamówienie: 
  • Cleaner 1l LaLill 
  • Żel French Pink 30ml LaLill 
  • Brokaty, które dostałam w gratisie :)
  • Hard Gel, Clear 14g IBD 
  • Primer kwasowy Neonail 
  • Pilnik zebra 100/180 

Za wszystko zapłaciłam dokładnie 56,87zł. Jestem bardzo zadowolona z zakupów jakie zrobiłam w tej hurtowni. Na razie miałam okazję przetestować tylko primer z Neonail i żel z Lalill. Pazurki mam dopiero dwa dni, więc niewiele mogę powiedzieć, a jedynie to, że do tej pory żaden nie odpadł, nic nie odprysnęło. Mam nadzieję, ze w takim stanie utrzymają się jeszcze chociaż przez dwa najbliższe tygodnie :)
Pazurki przedłużane żelem LaLill, kolorek firmy NiuQi "Glitter Pink 1" 
Robiliście kiedyś zakupy w hurtowni LaLill? Co sądzicie o paznokciach, które zrobiłam? Jeśli ciekawi was dokładniejsza recenzja jakiegoś produktu, koniecznie dajcie znać w komentarzach. Buziaki. Do następnego!👄

ARGANOVE | Glinka zielona i eliksir różany

Śledzicie nowości kosmetyczne? Ja muszę przyznać, że bardzo się staram poznawać każdą nową perełkę z drogeryjnych półek, szczególnie te naturalne. Robiąc ostatnio małe zakupy w Rossmannie mój wzrok przykuła marka ARGANOVE. Totalna nowość, całkowicie naturalna. Zaciekawiona musiałam nabyć i sprawdzić, tak też w moje łapki wpadła maska z glinki zielonej i eliksir różany.
Chcąc poznać was troszkę bardziej z tą firmą: jest to polska marka, która swoje kosmetyczne inspiracje czerpie z piękna i bogactwa marokańskiej ziemi. W swoim asortymencie posiadają jedynie naturalne kosmetyki stworzone na bazie najwyższej jakości surowców pochodzących z Maroka. Stworzone wyłącznie z roślinnych składników produkty nie zawierają żadnych substancji pochodzenia zwierzęcego - są przyjazne dla wegan i nie testowane na zwierzętach.
Opis producenta: Naturalna zielona glinka doskonale sprawdza się w pielęgnacji skóry z niedoskonałościami oraz tłustej. Wspomaga łagodzenie objaw trądziku. Wykazuje najsilniejsze działanie oczyszczające wśród wszystkich glinek. Skutecznie absorbuje zanieczyszczenia z powierzchni skóry. Zamyka rozszerzone pory i zapobiega tworzeniu się zaskórników. Delikatnie złuszcza martwy naskórek, wygładza skórę oraz stymuluje regenerację komórek.

Skład: 100% bentonite
Zacznijmy może od tego, że maseczki glinkowe zdecydowanie należą do moich ulubionych, ponieważ radzą sobie z oczyszczaniem mojej cery jak żadne inne. Przed nałożeniem każdej maseczki wykonuję delikatny peeling. To bardzo ważne, aby pozbyć się martwego naskórka – składniki odżywcze lepiej wchłoną się z maseczki. 
Maseczkę przygotowuję z 1-2 łyżeczek o pojemności 5ml glinki i odpowiedniej ilości wody. Nakładam równomiernie grubą warstwę, a potem kilka razy skrapiam wodą lub tonikiem, aby nie zaschła. Zmywam po 15-20 minutach. Sama w sobie maseczka nie ma wyczuwalnego zapachu, a jego formuła to miałki proszek. Alga ta jest bardzo wydajna w stosowaniu, ponieważ pochłania wodę w dużej ilości i z takiej jednej łyżeczki uzyskujemy odpowiednią porcję maseczki, którą pokryjemy całą twarz i to grubą warstwą.
Glinkę rozrabiamy w naczyniach z porcelany, emalii, drewna lub szkła. Nie należy używać naczyń z metalu (aluminium, miedzi, żelaza) lub tworzyw sztucznych.
Glinka zielona posiada około 20 różnych soli mineralnych takich jak: krzem, magnez, wapń, potas, fosfor, sód i inne oraz cały szereg mikroelementów i pierwiastków śladowych takich jak selen, molibden, cynk.
Dzięki kształtowi cząsteczek, glinka posiada działanie absorpcyjne i adsorpcyjne. Glinka wiąże toksyny, kiedy jest w połączeniu z wodą. Ten efekt pożądany jest w leczeniu problemów skórnych (np. łuszczycy, wysypki, egzemy). Nakładanie takiej maseczki na skórę wyciąga toksyny z porów. Proces ten leczy skórę i zapewnia przyjemny efekt złuszczający. Uważam, że praktycznie każda skóra potrzebuje od czasu do czasu takiego oczyszczenia!
Podsumowując: totalne „odtłuszczenie”, oczyszczenie i zmatowienie skóry. Zmiany skórne szybciej się goją, a skóra mniej się przetłuszcza przez kilka dni. Pory skóry stają się zwężone i mniej widoczne, co więcej, zielona glinka łagodzi stany zapalne i zaczerwienienia. Wszystkie "małe diabły" na mojej twarzy szybciej się goją i znikają. Przygotowanie maseczki nie zajmuje wiele czasu, ani trudu.

Opis producenta: Naturalny eliksir różany doskonale pielęgnuje, nawilża i wzmacnia skórę. Dzięki wysokiej zawartości antyoksydantów chroni przed negatywnym wpływem czynników zewnętrznych, zapobiega przedwczesnemu starzeniu się skóry. Poprawia jej elastyczność i wyrównuje koloryt. Przywraca piękny, promienny wygląd.

Skład: prunus armeniaca kernel oil, sesamum indicum seed oil, rosa damascena flower oil, rosa damascena flower extract
Eliksir zamknięty jest w eleganckiej, szklanej buteleczce z pipetą. Jak dla mnie na wielki plus - wygodnie, higienicznie i wydajnie. Przechodząc do sedna - w Maroku róża jest uważana za królową kwiatów. Od starożytnych czasów naturalny olejek różany był i nadal jest symbolem miłości i piękna, urzekającym swoim zapachem. Wyjątkowość eliksiru tkwi zarówno w jego korzystnym oddziaływaniu na zdrowie i urodę, jak i w skomplikowanym procesie jego pozyskiwania. Jego główną właściwością jest odżywianie i zmiękczanie skóry.
Olejek różany z Maroka pielęgnuje każdy rodzaj cery, ale największe efekty uzyskuje się przy stosowaniu go do skóry wrażliwej i naczynkowej, a także dojrzałej. Ze względu na to, że naturalny olejek z róż zapobiega wysuszeniu naskórka i chroni przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych, regularne stosowanie zapewnia długotrwałe nawilżenie oraz uszczelnianie naczynek krwionośnych. Dodaje blasku zmęczonej cerze oraz redukuje zaczerwienienia i podrażnienia.
Podsumowując: Olejek nie jest ciężki i tłusty. Dobrze się rozprowadza i nie pozostawia na długo tłustego filmu na naszej twarzy. Na pewno nie wchłania się momentalnie do matu jak olejek jojoba, ale otula skórę delikatną warstewką. Po kuracji olejkiem skóra była wygładzona, nawilżona, sprężysta, miękka i miła w dotyku. Olejek łagodził podrażnienia skóry i stany zapalne. Rozwiązał problemy z suchymi skórkami, a na mojej twarzy skłonnej do zmian trądzikowych przestały pojawiać się nieproszeni goście. Ja jestem na tak!
Słyszałyście już o marce Arganove? Co o niej myślicie, miałyście okazje już przetestować? Koniecznie dajcie mi znać! Do następnego! 💋