3 produkty, które kompletnie się u mnie nie sprawdziły
Dziś trochę ponarzekam. Ogólnie uważam, że jestem dosyć tolerancyjna i nawet, jeśli jakiś kosmetyk nie spełnia moich oczekiwań w stu procentach, to staram się go wykorzystać w jakiś inny sposób. Pomimo przemyślanych zakupów, które poprzedza przeglądanie recenzji w Internecie i zapoznawanie się z opiniami innych zdarza się, że do mojej kosmetyczki trafią produkty, które można określić mianem rozczarowań.
Należy pamiętać, że każda z nas jest inna i to, że dla mnie coś jest totalnym zawodem nie oznacza, że i u Was tak będzie. Wiem, że produkty, o których dziś napiszę mają swoje zwolenniczki i wcale mnie to nie dziwi, bo tak, jak już wcześniej wspomniałam - jesteśmy różne, mamy różne potrzeby i oczekiwania, więc możemy mieć też różne opinie. Dobra, możemy zacząć marudzić!
Należy pamiętać, że każda z nas jest inna i to, że dla mnie coś jest totalnym zawodem nie oznacza, że i u Was tak będzie. Wiem, że produkty, o których dziś napiszę mają swoje zwolenniczki i wcale mnie to nie dziwi, bo tak, jak już wcześniej wspomniałam - jesteśmy różne, mamy różne potrzeby i oczekiwania, więc możemy mieć też różne opinie. Dobra, możemy zacząć marudzić!
IOSSI, Serum dla cery z problemami, trądzikowej
Jak tylko wprowadziłam to serum do mojej wieczornej pielęgnacji to niemal od razu zaczęłam tego żałować. Dosłownie z dnia na dzień na mojej twarzy zaczął się wysyp. Nigdy wcześniej nie miałam z czymś takim do czynienia. Moja twarz zaczęła przypominać jedną wielką ranę. Jak nigdy wcześniej. Straszne. Najpierw myślałam, że to chwilowe i minie, ale to co podziało się na mojej twarzy to jedna wielka masakra. Odstawiłam je po jakimś czasie, stwierdziłam, że twarz tak zareagowała na jakiś składnik i nie chciałam go też od razu skreślać (a do najtańszych też nie należy, jakby nie było). Niestety nic się nie zmieniło, a na mojej twarzy zaczęło pojawiać się tylko coraz więcej bulw pod skórą. Aktualnie jestem na etapie chuchania i dmuchania na moją cerę, aby wróciła do poprzedniego stanu.
Tołpa, Peeling 3 enzymy Dermo Face Sebio
Peeling ma bardzo ładny owocowy zapach, za co oczywiście ode mnie wielki plus. Zaraz po jego nałożeniu zaczyna piec skóra twarzy. Nie jest to pieczenie nie do wytrzymania, bo w końcu ustaje, ale jednak dyskomfort pewien jest, tym bardziej, że trzeba go trzymać 10 minut. Jak łatwo się domyślić - skóra później jest mocno zaczerwieniona. Kompletnie nie zauważyłam zmniejszenia ilości zaskórników, super oczyszczenia porów, ani eliminowania niedoskonałości. Ograniczenia wydzielania sebum też nie zauważyłam. Zużyłam ten produkt prawie do końca z nadzieję na jakikolwiek efekt, który niestety się nie pojawił. Wygląda na to, że moja tłusta skóra potrzebuje czegoś znacznie silniejszego, także na pewno nie sięgnę po niego ponownie. Wiem natomiast, że ten produkt ma wiele zwolenniczek. Być może sprawdzi się w przypadku innych typów cer, które nie są przyzwyczajone do silnych peelingów.
The Ordinary, Maska glinkowo-węglowa z 2% kwasem salicylowym
Wobec tego produktu mam mieszane uczucia. Cały proces aplikacji jest łatwy i przyjemny dzięki opakowaniu w postaci wyciskanej tuby. Efekty niestety były nikłe, a naprawdę miałam spore oczekiwania co do tej maski. Markę The Ordinary ogólnie lubię, ich produkty spisują się na mojej skórze naprawdę w porządku, jednak ta maska to jeden wielki znak zapytania. Cera po tej masce jest delikatnie oczyszczona, ale to naprawdę wszystko co zauważyłam. I teraz pytanie, czy rzeczywiście warto płacić za coś ponad 50zł, skoro na rynku są o wiele tańsze produkty, które zadziałają dokładnie tak samo jak ta maska? Moim zdaniem zdecydowanie nie. Glinki, które kupujemy za grosze działają o niebo lepiej. Produkt miał za zadanie złuszczać martwe komórki naskórka, jak i ograniczać produkcje łoju. No nie, zdecydowanie nie zrobił tego na mojej twarzy.