Ekologiczne kosmetyki wegańskie - poznaj Zielone Laboratorium

W dzisiejszym wpisie chciałabym Was zapoznać z dwoma kosmetykami firmy Zielone Laboratorium. Słyszeliście wcześniej o niej? Jest to polska marka stworzona przez Sylwię Dziegieć i Aleksandrę Dziegieć. Kosmetyki, które produkują, są całkowicie wegańskie. Nie zawierają składników ani zanieczyszczeń pochodzenia zwierzęcego. Nie ma w nich PEG-ów, silikonów czy parabenów.  Stworzenie w pełni wegańskich produktów wymaga determinacji i jest możliwe tylko dzięki zaangażowaniu w cały proces – od komponowania receptury po wybór składników pozyskiwanych w etyczny sposób. Dziewczyny, jako weganki, nie pozwalają sobie na żadną taryfę ulgową.

Przedstawiam Wam krem do mycia ujędrniająco-regenerujący z aloesem i olejkiem pomarańczowym oraz balsam do ciała poprawiający koloryt skóry z pomidorem i marchewką. Jak sprawdziły się u mnie? Jeżeli jesteście ciekawi to zapraszam do zapoznania się z dalszą częścią wpisu!


Krem do mycia ujędrniająco-regenerujący: Aloes & Olejek pomarańczowy

Krem do mycia ciała przeznaczony do codziennego stosowania, stworzony na bazie roślinnych substancji myjących. Olejki eteryczne i żel aloesowy oczyszczają i delikatnie masują ciało wspomagając mikrocyrkulację, skóra staje się bardziej jędrna i elastyczna.
Skład: Aqua, Cocamidopropyl Betaine, Sodium Cocoamphoacetate, Glycerin, Alcohol Denat., Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Sucrose Laurate, Sucrose Stearate, Aloe Barbadensis Leaf Juice, Citrus Aurantium Dulcis (Orange) Peel Oil, Parfum, Tocopherol, Phytic Acid, Sodium Hydroxide, Sodium Citrate, Xanthan Gum, Potassium Sorbate, Sodium Benzoate, Sodium Chloride, D-Limonene, Amyl Cinnamal, Citric Acid, Luffa Cylindrica, CI 74160. 

Jedną z rzeczy spośród ciekawego asortymentu Zielonego Laboratorium, na pierwsze spotkanie wybrałam właśnie krem do mycia. Produkt otrzymujemy w butelce o pojemności 250ml. To co oczywiście jest na plus w opakowaniu to aplikator, który jak dla mnie jest jednym z wygodniejszych w użytkowaniu. Dodatkowo jest bardzo dobrej jakości i bez problemu aplikuje odpowiednią ilość kosmetyku. Szata graficzna jest dość prosta i w zasadzie w każdym przypadku identyczna, a produkty odróżnia od siebie jedynie barwa poszczególnych elementów - oczywiście pomijając napisy. Przez przeźroczyste elementy na bieżąco możemy monitorować stan zużycia naszego kremu. W każdym bądź razie uważam, że kosmetyki prezentują się naprawdę ładnie.

Jako, że kosmetyk jest nazwany kremem spodziewałam się gęstej, kremowej konsystencji, natomiast jest ona typowa dla żeli pod prysznic, średnio gęsta. Nie zmienia to faktu, że podczas mycia jest niezwykle przyjemny, łagodnie się pieni, nie podrażnia i chroni przed nadmierną utratą wilgoci. W jasnobłękitnej masie są zatopione niebieskie drobinki luffy, które w czasie użytkowania delikatnie masują nasze ciało.

Produkt pachnie naprawdę subtelnie pomarańczą i jaśminem, ale nie kłóci się to z innymi zapachami. Świeży i orzeźwiający zapach, nada się idealnie na lato.

Jak sprawdził się u mnie podczas codziennego stosowania?

Krem zawiera w sobie same cudowności, co czuć oczywiście już po pierwszym użyciu. Sok z aloesu idealnie oczyszcza naszą skórę, ujędrnia i regeneruje naskórek. Dodatkowo poprawia miejscowe krążenie krwi. Jest to również składnik, który dostarcza antyoksydanty pomagające zwalczyć wolne rodniki odpowiedzialne za starzenie się skóry. Nie możemy zapomnieć o tym, że aloes likwiduje podrażnienia i łagodzi reakcje alergiczne. Następnie olejek pomarańczowy, który skutecznie wzmacnia naszą tkankę łączną i jak wiadomo świetnie radzi sobie antycellulitowo. Jako, że jest to jeden z głównie wyczuwalnych nut kosmetyku musicie wiedzieć, że olejek pomarańczowy przede wszystkim działa uspokajająco, antydepresyjnie, minimalizuje napięcie nerwowe oraz walczy z bezsennością. Nie mogę pominąć olejku jaśminowego, który przyspiesza mikrocyrkulację, działa nawilżająco i zmiękczająco.

Olejki te oczarowują nie tylko swoim zapachem, ale i skutecznością, uniwersalnością zastosowań i naturalnością. Produkt świetnie poradził sobie z moją suchą i wymagającą ujędrnienia skórą! Krem do mycia Zielone Laboratorium udowadnia, że codzienny prysznic nie musi być nudny. Ciało świetnie pobudzone jest do działania, a zapach daje mocnego kopniaka na cały dzień. Kupując ten produkt wspierasz Stowarzyszenie OTWARTE KLATKI!


Balsam do ciała poprawiający koloryt skóry: Pomidor & Marchewka

Lekki, szybko wchłaniający się balsam do ciała. Zawartość soku pomidorowego i marchewkowego wzmacnia naskórek, ujednolica koloryt oraz wspiera cykl odnowy komórek. Skóra staje się rozświetlona, gładka i dobrze nawilżona.
Skład: aqua, caprylic/capric triglycerides, glyceryl stearate se, erythrulose, glycerin, glyceryl stearate citrate, butyrospermum parkii (shea) butter, myristyl myristate, tocopherol, daucus carota sativa (carrot) juice, solanum lycopersicum (tomato) fruit juice, helianthus annuus (sunflower) seed oil, daucus carota sativa (carrot) root extract, daucus carota sativa (carrot) seed oil, beta-carotene, ascorbyl palmitate, theobroma cacao (cocoa) seed butter, cetearyl alcohol, lysolecithin, sclerotium gum, xanthan gum, pullulan, potassium sorbate, sodium benzoate, mica, titanium dioxide, citric acid, citrus grandis (grapefruit) peel oil, cinnamomum zeylanicum (cinnamon) bark oil, eugenol, linalool, cinnamal, d-limonene. 

Produkt zamknięty jest w przeźroczystym, plastikowym opakowaniu o pojemności 250 ml, z odkręcanym wieczkiem. Szata graficzna utrzymana jest w standardowym, przejrzystym klimacie marki. Tym razem do opakowania zostały dodane czerwone elementy. Muszę przyznać, że bardzo podobają mi się nawiązania kolorystyczne do głównych składników - w tym przypadku jest to pomidor i marchewka. Minusem jest dla mnie brak jakiejkolwiek szpatułki do nabierania produktu. Jestem fanką kosmetyków z aplikatorami, gdzie nie trzeba wkładać palców, żeby go wydobyć, szczególnie jest to uciążliwe, gdy mamy długie paznokcie. Uważam, że taka szpatułka zminimalizowałaby ryzyko przedostania się do środka drobnoustrojów z naszej skóry. W tym przypadku również mamy możliwość monitorowania stanu zużycia naszego kosmetyku bez otwierania. 

Konsystencja przypomina bardzo miękkie masło, jest lekka niczym chmurka. Świetnie rozprowadza się na skórze. Niewielka porcja kremu w zupełności wystarczy do pokrycia całego ciała lub twarzy przez co jest  niewiarygodnie wydajny. Nie pozostawia tłustej warstwy. Co ważne, produkt po aplikacji nie brudzi żadnych tkanin.

Jego zapach mnie totalnie zniewolił - naturalny, piękny, zdecydowanie z dominacją świeżo ściętej marchewki z domieszką cynamonu. Skóra pachnie jeszcze długo po aplikacji kosmetyku.

Jak balsam spisał się u mnie? 

Muszę zaznaczyć, że kosmetyk miał przed sobą naprawdę spore wyzwanie. Jestem totalnym bladziochem, więc niestety, ale nie miał jak podkreślić mojej opalenizny, a wręcz liczyłam na lekkie działanie brązujące dla mojej skóry. Erytruloza, która działa brązująco, nadaje skórze równomierny i trwały kolor, jest bezpiecznym i naturalnym samoopalaczem. Przy regularnym stosowaniu daje naprawdę delikatny efekt naturalnej opalenizny - nawet dla osoby tak bladej jak ja! Długo utrzymuje się na skórze i nie podrażnia jej. Olej marchwiowy wyraźnie poprawia i wyrównuje kolor skóry oraz wpływa korzystnie na jej elastyczność.

Poza tym mnogość innych składników aktywnych, czyni ten produkt bardzo bogatym pod względem właściwości pielęgnacyjnych. Idealnie dobrane proporcje pozwalają na dobre nawilżenie skóry i odżywienie jej. Pomidor zawarty w składzie chroni skórę przed działaniem wolnych rodników, a więc i przed przedwczesnym jej starzeniem. Zawarte w nim witaminy sprawiają, że cera staje się gładka, rozświetlona i zregenerowana. Kosmetyk stosuję po kąpieli, skóra za każdym razem po użyciu jest niezwykle nawilżona, a już po pierwszym użyciu wydawała się być w lepszej kondycji. Co najważniejsze efekty działania pielęgnacyjnego tego kosmetyku nie są krótkotrwałe. Kupując balsam wspierasz Fundację VIVA!, a 5% dochodu ze sprzedaży zostaje przekazane na kampanię ZAGINĄŁ DOM! 


Podsumowanie

Kosmetyki marki Zielone Laboratorium na stałe zagoszczą w mojej pielęgnacji. To, co nakładamy na skórę, jest niezwykle ważne - kupując te produkty mam pewność, że nic jej nie zaszkodzi. Do produkcji kosmetyków Założycielki wykorzystują substancje naturalnie pozyskiwane w sposób etyczny, z poszanowaniem praw przyrody. Dla mnie jest to naprawdę istotny aspekt. 

Wiem, że wiele z Was kocha zwierzęta tak jak ja! Wielu z Was na pewno chciałoby im również pomagać, jednak rozumiem, że w dzisiejszych czasach człowiek jest strasznie zabiegany i nie zawsze może znaleźć chwilę. Razem z marką wspólnie możemy zacząć pomagać czworonożnym przyjaciołom już teraz. 5% wpływów ze sprzedaży każdego kosmetyku jest przeznaczone na zaspokajanie potrzeb podopiecznych pięciu różnych fundacji! Jedyny udział zwierząt, jaki można w nich stwierdzić, to inspiracja. Jak dla mnie jest to naprawdę piękna inicjatywa! 


Zachęcam do zerknięcia na oficjalną stronę - każdy znajdzie coś dla siebie ♡

Znaliście tę markę? Co sądzicie o przedstawionych kosmetykach? 

Resibo | Olejek do demakijażu

Przejście z agresywnych  produktów do oczyszczania twarzy na delikatne olejki czy balsamy diametralnie przewróciło moją pielęgnację cery o 180 stopni. Początki oczywiście bywały trudne. Brakowało mi efektu mocno oczyszczonej skóry, ale z czasem przekonałam się, że takie uczucie to nic dobrego. Obecnie nie wyobrażam sobie innego sposobu oczyszczania twarzy,  a olejek Resibo od niedawna zaczął towarzyszyć mi na co dzień.
Wstyd się przyznać, ale to jest mój pierwszy olejek do demakijażu. Kiedyś zraziłam się do zmywania makijażu olejkami, bo dość dawno temu spróbowałam stosowania metody OCM, czyli metody demakijażu olejami. Z biegiem czasu myślę, że miałam po prostu źle dobrane produkty, które zapychały moją cerę, dlatego nie polubiłam się z tą metodą.

Dzisiejszy post będzie właśnie o wyżej przedstawionym olejku do demakijażu, który już jakiś czas temu podbił blogosferę. Jeżeli jesteście ciekawi jak sprawdził się u mnie to serdecznie zapraszam do dalszej lektury!

Olejek do demakijażu Resibo 

"Olejek usuwa wszelkie zanieczyszczenia, rozpuszcza sebum. Bez dyskomfortu zmywa nawet wodoodporny makijaż. Pozostawia skórę miękką i dobrze odżywioną. Do każdego typu cery: odżywia i nawilża suchą, reguluje tłustą i mieszaną. Dołączona do olejku ściereczka z mikrofibry delikatnie peelinguje skórę."
Sposób użycia: Nanieś olejek na suchą lub wilgotną skórę twarzy i wmasuj, podobnie jak wtedy, gdy używasz żelu do mycia. Następnie zmyj przy pomocy specjalnej ściereczki z mikrowłókna dołączonej do produktu, zmoczonej w ciepłej wodzie. Przykładaj ściereczkę do twarzy i lekko dociskaj, postaraj się nie naciągać skóry. Ściereczka jest wielokrotnego użytku – możesz ją łatwo umyć ciepłą wodą z mydłem.

Skład: Linum Usitatissimum Seed Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Crambe Abyssinica Seed Oil, Persea Gratissima Oil, Tocopherol, Leptospermum Scoparium Branch/Leaf Oil, Parfum, Limonene


Kilka słów wstępu o olejku 

Jedną z rzeczy, która najbardziej mi się w nim podoba to barwna szata graficzna, która całkowicie mnie urzekła. Produkt dostajemy w tekturowej tubie na której znajdują się wszystkie potrzebne informacje na temat produktu. Wewnątrz znajduje się plastikowa, ale porządnie wykonana buteleczka o pojemności 150ml wraz z ściereczką z mikrofibry. Buteleczka zaopatrzona jest w dozownik z funkcją blokady. Pompka za każdym razem działa sprawnie, nic się nie zacina, ani nie "strzela" produktem. Z boku naszego flakoniku mamy pusty fragment, dzięki czemu bez problemu można określić jak wiele produktu nam jeszcze pozostało. Może wydawać się to błahostką, ale niejednokrotnie zdarzało mi się być przy denku produktu, a przez etykietę w ogóle tego nie zauważyłam, przez co jednego dnia kończyłam bez produktu do mycia. 

Kosmetyk ma mocno żółty kolor, a jego konsystencja jest typowo oleista. Dobrze rozprowadza się na twarzy, nie musimy przy tym nadmiernie naciągać naszej skóry. Bazą jest tu olej lniany i właśnie taki zapach tutaj góruje. Lekko wyczuwalne są nieco cytrynowe nuty. Cała kompozycja jest dość przyjemna / neutralna w użytkowaniu. 

Do dokładnego pokrycia całej twarzy wystarczy mi zazwyczaj jedna, albo dwie pompki. Jest to nieduża ilość i  wszystko dzięki śliskiej formule, która naprawdę dobrze się rozprowadza. Co prawda ja używam go tylko wieczorem, ponieważ przez brak środka emulgującego potrzeba troszkę więcej czasu na jego dokładne zmycie, a niestety rano nie mam go aż tyle. Nie przeszkadza mi to jednak, ponieważ w swojej wieczornej pielęgnacji i tak stosuję jeszcze kolejny krok w oczyszczaniu i po zwilżeniu cery wodą od razu aplikuję żel. W tej sytuacji olejek zapobiega naruszeniu naturalnej bariery hydrolipidowej skóry, nie pozostawiając po sobie żadnej wyczuwalnej warstwy.

Jak wspomniałam wcześniej w zestawie dołączona jest również mała, biała ściereczka z przyjemnego materiału (mikrofibra). Producent zaleca, aby używać jej do usuwania olejku z twarzy, jednak mi ta forma demakijażu  nie przypadła do gustu. Po pierwsze jak dla mnie jest to mało higieniczne, ponieważ  ciężko domyć ją z oleju połączonego z silikonami i mimo zastosowania mydła nie jest ona już taka idealnie biała jak na początku. Po drugie - trzeba pamiętać o jej wysuszeniu. Osobiście do usuwania produktu używam płatków kosmetycznych. 

Jak olejek sprawdził się w przypadku mojej tłustej skóry z tendencją do niedoskonałości?

  • Po pierwsze produkt doskonale radzi sobie z demakijażem. Nie ma potrzeby mocnego tarcia, wystarczy lekki masaż i wszystko ładnie się rozpuszcza. Nawet jeśli wcześniej nie użyje płynu micelarnego - olejek  naprawdę świetnie zmywa każdy kosmetyk z buźki. Skóra po demakijażu jest bardzo dobrze oczyszczona. Olejkiem zmywam też oczy i czasami niestety zdarzy się, że po umyciu przez chwilę widzę "jak za mgłą". Na szczęście uczucie szybko znika po osuszeniu twarzy. 

  • Po takim zabiegu moja skóra jest o wiele bardziej wygładzona i miękka. Nie spodziewałam się aż tak dobrych efektów pielęgnacyjnych po produkcie do demakijażu. Ponadto olejek radził sobie nawet z suchymi skórkami i już po jednym zastosowaniu przesuszone miejsca nie były widoczne. 

  • W przypadku mojej problematycznej cery, absolutnie mnie nie zapycha i nie wpływa na nią pod tym względem w żaden sposób negatywnie. Tak jak wcześniej wspomniałam mam cerę tłustą i produkt ten  nie wywołał wysypu nieproszonych gości na mojej twarzy. Nie powoduje zaczerwienienia, pieczenia czy swędzenia. Nie powodował również uczucia ściągnięcia. Zdecydowanie uspokoił on moją przetłuszczającą skórę. 

  • I na koniec to co można zauważyć gołym okiem - po niecałym miesiącu stosowania olejku wyprysków jest zdecydowanie mniej, a przebarwienia są, ale nie rzucają się tak bardzo w oczy jak jeszcze przed zastosowaniem tego kosmetyku. Widzę znaczną poprawę w stanie mojej skóry. Jest bardziej napięta, odżywiona i promienna. 

Podsumowanie

Cóż mogę napisać innego jak to, że nie wyobrażam sobie powrotu do innej metody oczyszczania - dla mnie jest ona jedną z najbardziej skutecznych, a przy tym delikatnych. Oczywiście produkt można zastąpić innym olejkiem - własna mieszanka czy nawet czysty olej dobrany do rodzaju naszej cery zapewne sprawdzi się tak samo dobrze, ale jeśli nie lubicie bawić się w mieszanie kosmetyków lub nie macie pewności czy dobrze dobierzecie oleje oraz ich proporcje, to warto pokusić się na taki właśnie gotowy kosmetyk. 
Cena może nie jest najniższa (59zł), jednak przekładając ją na wydajność, działanie i wygodę w użytkowaniu produktu, moim zdaniem jest jak najbardziej korzystna. Moja skóra uwielbia ten produkt i na pewno kupię kolejne opakowanie. 

Co sądzicie o tym olejku? Lubicie stosować oleje do demakijażu, czy jednak wolicie inne produkty?

Sunday Brunch w letnim wydaniu | White Strawberry Bellini, Grilled Peaches&Vanilla oraz Honey Lavender Gelato

Nie tak dawno temu pisałam o wiosennej odsłonie kolekcji Sunday Brunch od Yankee Candle, która była bardzo kwiatowa. Wspomniałam tam, że planuję zakupić również letnie wydanie tego zestawienia i dla was go zrecenzować. Tak też zrobiłam! W tym tygodniu przyszła do mnie paczuszka z pięknie pachnącym zamówieniem. Letnia odsłona Sunday Brunch jest zdecydowanie bardziej jedzeniowa, dlatego przed przeczytaniem tego wpisu polecam iść po coś słodkiego!


Sunday Brunch Yankee Candle

Obecnie kolekcja Sunday Brunch Yankee Candle to 7 zapachów. Dzisiaj skupimy się jednak na letniej odsłonie, w skład której wchodzą 3 zapachy, z czego jeden dobrze już nam wszystkim znany - Honey Lavender Gelato, którego dorwałam tylko ze standardową etykietą. Dwa pozostałe to White Strawberry Bellini oraz Grilled Peaches&Vanilla. 
Niedzielny poranek to zdecydowanie jedna z najprzyjemniejszych chwil weekendu. Kiedy wszystkie obowiązki odhaczyliśmy w sobotę, a do poniedziałku jeszcze daleko, możemy w pełni oddać się atmosferze błogiego relaksu. Przy kawie i dobrym ciastku zapachy słodkie, ale nie mdlące myślę, że będą idealne dla (prawie) każdego nosa!


White Strawberry Bellini Yankee Candle

Radosny i wyrafinowany towarzysz brunchu - lekki, musujący koktajl na bazie prosecco z truskawkami, osłodzony aromatem mango i ananasa.

Nuty zapachowe  

  • nuty górne: truskawka, ananas, sok pomarańczowy
  • nuty środkowe: świeże mango, nektar z brzoskwini, musujący szmpan
  • nuty dolne: cukier

Tutaj już samą etykietką sugeruje nam, że to zapach typowo "koktajlowy".  Jeśli ktoś z was spotkał się i polubił z aromatem szampana z truskawkami na żywo, myślę, że w tym przypadku nie będzie zawiedziony. Mogłabym go również porównać do zapachu truskawkowych cukierków pudrowych. Aromat jest bardzo musujący, letni, radosny i pobudzający. Całość jest naprawdę bardzo przyjemna dla nosa. Wosk jest jednostajny i od samego początku do końca pachnie tak samo. 


Grilled Peaches & Vanilla Yankee Candle

Soczysta, podpieczona brzoskwinia oblana skarmelizowanym brązowym cukrem oraz złocistym miodem, w towarzystwie waniliowej śmietany.

Nuty zapachowe 

  • nuty górne: grejpfrut, brązowy cukier, czarna porzeczka
  • nuty środkowe: grillowane brzoskwinie, morela
  • nuty dolne: miód, lody waniliowe

Intrygował mnie od samego początku, jeszcze wtedy gdy nie znałam zapachu. Przede wszystkim uwielbiam brzoskwiniowe zapachy, ale chyba bardziej zainteresowało mnie jak pachną te owoce w wersji grillowanej.  Na sam widok etykiety leci ślinka! Podobnie jak White Strabwberry Bellini, zapach Grilled Peaches & Vanilla jest zapachem bardzo letnim i paradoksalnie lekkim! Czuć tu ewidentnie sok z dojrzałej, soczystej brzoskwini podbity czymś kremowym - czym pewnie jest właśnie waniliowa śmietana. Jedyne czego brakuje mi w tej kompozycji, to niewielkiej krzty dymnych akordów. Wtedy byłyby to rzeczywiście grillowane brzoskwinie. Tu otrzymaliśmy raczej brzoskwiniowy deser bez nuty wytrawności.


Honey Lavender Gelato Yankee Candle

Idealnie połączony mocny zapach ziołowej lawendy ze słodyczą waniliowych lodów skropionych miodem z nutami owoców jeżyny

Nuty zapachowe 

  • nuty górne: jeżyna
  • nuty środkowe: lawenda
  • nuty dolne: kremowa wanilia, miód

Honey Lavender Gelato to przepiękny zapach, słodko-świeży i owocowy, ale nie przesłodzony. Przywodzi na myśl nie tyle lody, co owocowe gumy rozpuszczalne - już od samego wąchania można dostać ślinotoku! Lawendy niestety nie czuję w nim wcale, ale to może ona odpowiada za brak nadmiernej słodkości? Miód wyczuwalny jest bardzo słabo, za to na sam przód wysuwają się słodkie i soczyste jeżyny. Zapach ma w sobie również coś cierpkiego, co w efekcie daje kompozycję idealną. To jeden z tych zapachów, które bardziej tworzą tło w pomieszczeniu niż w nim dominuje.


Sunday Brunch  Yankee Candle podsumowanie

Jeśli chodzi o moc wosków to jest ona bardzo dobra, generalnie dla mnie większość wosków Yankee Candle może się tym pochwalić, dlatego tak bardzo lubię je testować. Muszę przyznać, że zapachy z tej części kolekcji zdecydowanie przypadły mi do gustu! Yankee Candle Sunday Brunch to naprawdę udana kolekcja i warto dać jej szansę. Tutaj niestety nie potrafię wybrać swojego faworyta, każdy aromat urzekł mnie na swój sposób. Jedynie Grilled Peaches&Vanilla niestety lekko mnie zawiódł poprzez brak grillowanych akordów.

Który zapach zainteresował Cię najbardziej? A może znasz te aromaty i masz swojego ulubieńca? 

Pierwszy projekt denko na blogu, czyli zużycia lipca

Dzisiaj chciałabym zaprezentować wam nową serię, którą planuję wprowadzić na stałe na mojego bloga, a mowa tutaj o powszechnym  i lubianym projekcie denko! Czytam wasze zużycia tak często, że zapragnęłam mieć je u siebie. Uważam, że to świetna okazja do zapoznania się z takimi mini recenzjami produktów. Posty zamierzam dodawać pod koniec każdego miesiąca, chyba, że będzie tego naprawdę mało - wtedy zdenkuję dwa miesiące razem. W dzisiejszym wpisie będzie sporo kolorówki, ale nie zabraknie pielęgnacji ciała, twarzy czy produktów do włosów.

Serdecznie zapraszam na post ze zużyciami! 

Makijaż 

Muszę przyznać, że ostatnimi czasy naprawdę odeszłam od malowania się. Najczęściej z kolorówki królują u mnie produkty do oczu. Udało mi się w końcu zużyć podkład i bazę, które zakupiłam naprawdę spory czas temu..

  • Isana Young, Compact Powder - jako posiadaczka cery tłustej kompletnie nie polecam tego pudru. Kosmetyk nie sprawdza się na dłuższą metę, po 2h trzeba robić poprawki. Nie współgra kompletnie mi z twarzą, dodatkowo bardzo podkreśla suche skórki.  Na plus bardzo wygodne do korzystania opakowanie, cena i oczywiście dostępność. 

  • Maybelline, Master Prime, Pore Minimizing Primer - baza dobrze nawilża skórę i pozostawia ją przyjemnie gładką. Jednak nie przedłuża trwałości makijażu. Podkład wygląda i zachowuje się identycznie z nią i bez niej, dodatkowo nie poradziła sobie ona z jej głównym zadaniem - pory nie są zminimalizowane w najmniejszym stopniu. 

  • Maybelline Fit Me!, Matte + Poreless Foundation - Podkład łatwo rozprowadza się na skórze, bardzo dobrze współpracuje z gąbką do makijażu. Jego krycie jest średnie ale można je budować, na skórze jest niewyczuwalny, świetnie się utrzymuje, nie ściera się, jest bardzo lekki, nie tworzy efektu maski, doskonale nadaje się do codziennego stosowania. Po jego nałożeniu skóra wygląda świeżo i promiennie. Podkład daje efekt delikatnego matu. Biorąc pod uwagę również niską cenę, myślę że warto wypróbować ten produkt.
  • Bell, Perfect Dip Eyeliner - produkt dość trwały, kreska utrzymała mi się cały dzień na oku, jednak jego aplikacja jest fatalna. Chodzi mi tutaj głownie o aplikator, który jest po prostu twardy. Wymieniłam go od razu na inny. Z samego produktu byłam zadowolona. 

  • Eveline, Extension Volume, False Definition 4D & Waterproof Mascara - po kilku miesiącach testowania tego tuszu, mogę stwierdzić że był co najwyżej okej. Do kupna zachęciła mnie jego miękka, silikonowa szczoteczka i oczywiście cena. Tusz nie osypuje się, nie rozmazuje, ładnie wydłuża rzęsy. Na początku niestety bardzo skleja rzęsy. 

Pielęgnacja twarzy 

Aktualnie do pielęgnacji swojej twarzy przywiązuje ogromną uwagę. Kiedyś nie zwracałam uwagi na skład, a brałam, bo było np. w reklamie to na pewno się sprawdza! Teraz śmieję się sama z siebie, jednak cieszę się, że te czasy minęły :D


  • Lirene Dermoprogram, Physi-micelarny żel do oczyszczania twarzy z błękitną algą - Kupiłam ten żel micelarny z myślą o dokładnym demakijażu po ciężkich kosmetykach. Niestety w tej roli nie sprawdził się zupełnie. Makijaż musiałam zmywać kilkakrotnie, a na płatku kosmetycznym i tak pozostawały ślady po podkładzie. Dodatkowo podrażnił moje oczy, skóra była strasznie lepka i nieprzyjemna w dotyku.

  • Bielenda, Skin Clinic Profesional, Super Power Mezo Serum - produkt w moim odczuciu zrobił niewiele. Nie zauważyłam zwężenia porów, oczyszczenia cery, wyrównania koloru. Może trochę pomagało przy zmianach trądzikowych i w zmatowieniu cery, jednak używam też innych kosmetyków do tego przeznaczonych, więc trudno jednoznacznie stwierdzić, co pomogło. 

Pielęgnacja ciała 

Do pielęgnacji ciała nie przywiązuje aż takiej uwagi. Skórę mam suchą, ale nie wrażliwą, więc mogę stosować o wiele więcej kosmetyków drogeryjnych.

  • Eveline, Botanic Expert, Aktywnie nawilżające mleczko w balsamie do ciała `5 roślinnych mleczek` - bardzo dobrze nawilża i odżywia skórę. Intensywnie pachnie kokosem. Szybko się wchłania, nie zostawia smug, a konsystencja produktu jest rewelacyjna, kremowa, ale lekka. Na plus oczywiście pompka przez co produkt jest naprawdę wydajny. 

  • Vellie Cosmetics, Nawilżający krem do rąk - krem jest delikatny, nie oblepia dłoni ani nie jest zbyt tłusty- a jednak działa tak jak trzeba i idealnie sprawdza się jako niewielki towarzysz w ciągu dnia. Nie sprawi cudów, ale aplikowany regularnie poprawia stan dłoni. Skóra jest zdecydowanie bardziej nawilżona i wygładzona. Do tego zapach produkt jest naprawdę subtelny. 

  • Garnier Mineral, Antyperspirant w kulce 48h, Action Control - dzięki niemu w upalne dni czy w zatłoczonym autobusie nie mam problemów z potem. Nie zostawia plam na ubraniach i działa naprawdę długo - nie sprawdzałam, czy wytrzymuje 48 godzin, ale 24 na pewno. Ładnie, delikatnie pachnie, jest wydajny i ma bardzo poręczne opakowanie. Zdecydowanie mój ulubieniec!

  • Organic Shop, Raspberry & Sugar, Body Polish - ten peeling pachnie jak prawdziwe malinki. Jestem zachwycona. Spodziewałam się sztucznego, chemicznego zapachu a tutaj proszę-raj dla mego nosa. Kosmetyk bardzo dobrze złuszcza martwy naskórek, dogłębnie odżywia i nawilża skórę dzięki ekstraktowi z malin. Dodatkowo nadaje skórze jędrność i sprężystość. Co więcej trzcina cukrowa nawilża i odświeża skórę. Aktualnie testuję peeling kawowy tej marki, ciekawe czy zaskoczy mnie równie pozytywnie!

Włosy 

Czyli dwie odżywki - jedną z nich uwielbiam, a drugą uważam za totalny bubel. I olejek, który pokochałam od pierwszego użycia!


  • Bioélixire, Olejek z czarnuszki - olejek spisuje się na prawdę świetne. Moje włosy mają tendencje do przetłuszczania przy nasadzie natomiast końcówki często są przesuszone, stosowanie serum przywróciło im blask i elastyczność. Stosuję serum po każdym myciu włosów, nakładam na jeszcze wilgotne końcówki. Żałuje jednak, że opakowanie nie ma małego dozownika - to na pewno ułatwiło by miarkowanie produktu. Poza tym wszystko na plus!

  • Kallos, Algae, Maska do włosów z algami - bardzo lubię maski Kallos, ze względu na niską cenę i działanie. Algae to jedna z lepszych masek, jakich miałam okazję używać. Największą zaletą jest dla mnie to, że nie obciąża włosów i nie przyspiesza ich przetłuszczania. Już po kilku sekundach od nałożenia jej na włosy, idealnie je wygładza i daje uczucie nawilżenia. Włosy bez problemów się później rozczesują. Plusem jest też zapach, przyjemny, nie mdlący.

  • Receptury Agafii, Tradycyjny syberyjski balsam do włosów nr 2 na brzozowym propolisie - zauważyłam, że włosy robią mi się przesuszone i naprawdę zbyt lekkie. Kilka kropel oleju nieco załatwiało sprawę, ale nie do końca. Końcówki miałam po nim bardziej szorstkie, a o nawilżeniu niestety nie można tutaj mówić. Zdecydowanie jestem na NIE. 

To by było tyle mojego denka. Mam nadzieję, że udało mi się jak najlepiej przedstawić wam pokrótce kosmetyki, a  mój pierwszy post ze zużyciami was wciągnął! Dajcie znać w komentarzu! :)

Znasz coś z mojego zużycia? Coś Cię zainteresowało?

NACOMI | Krem arganowy pod oczy z marokańskim olejem arganowym i olejem z pestek winogron

Tak to bywa.. z każdym dniem nie stajemy się coraz młodsi, a wręcz przeciwnie. Wyraz naszych oczu z wiekiem bogaci się zatem nie tylko o doświadczenie, ale także o zmarszczki, worki i inne tym podobne przyjemności. Okolice oczu to chyba najbardziej wrażliwa część naszej twarzy. Niestety często bywa zaniedbywana przez wiele z nas. Używamy wiele kremów, olejków, nakładamy serum czy inne specyfiki na twarz, a o okolicach wokół oczu zapominamy. W sumie bardzo podobnie wyglądała moja historia. Jednak któregoś dnia zebrałam się w sobie i krem pod oczy traktuję jako coś niezbędnego. Nie zdarza mi się już o nim zapomnieć.

Markę Nacomi zapewne już dobrze znacie, bowiem ma w swojej ofercie niedrogie i ciekawe kosmetyki z przyjaznymi składami, które można zakupić zarówno stacjonarnie (np. w Hebe) jak i online. Jednym z takich produktów jest znany już w blogosferze bohater dzisiejszego wpisu, czyli arganowy krem pod oczy z marokańskim olejem arganowym i olejem z pestek winogron.
"Produkowany przez Nacomi krem pod oczy to ukojenie dla naszej skóry pod oczami, łagodzi podrażnienia, zaczerwienia, i odpowiednio nawilża delikatną skórę pod oczami. Spłyca delikatne pierwsze zmarszczki i zapobiega powstawaniu nowych."

Pełen skład 

Deionized Aqua, Argania Spinosa Kernel Oil, Butyrospermum Parkii (Shea) Fruit Butter, Vitis Vinifera Seed Oil, Cetyl Alcohol, Glycerin, Panthenol, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Stearic Acid, Tocopheryl Acetate, Sodium Lauroyl Glutamate, Benzyl Alcohol, Dehydroacetic Acid

Olej arganowy zwany eliksirem młodości jest najdroższy, olejem świata. Intensywnie nawilża skórę wokół oczu. Zapobiega powstawaniu zmarszczek i spłyca już powstałe. Odżywia i regeneruje.

Olej z pestek winogron zawiera proantocyjanid - naturalne najsilniejsze antyoksydanty. Zapobiega starzeniu się skóry, stymuluje odnowę komórek. Ma szczególne działanie na skórę wokół oczu. Zmniejsza zmarszczki i opuchliznę wokół oczu.

Skład moim zdaniem jest naprawdę świetny. Zero parabenów, substancji zapachowych i dużo naturalnych olejków, czyli naprawdę fajne substancje w kremie za około 30zł.

Informacje ogólne

Nasz krem pod oczy dostajemy w kartonowym opakowaniu, które pod względem kolorystycznym bardzo przyciąga wzrok - pastelowy róż, złoty i biel. Osobiście uwielbiam takie połączenia. Na opakowaniu nie ma symbolu PAO, dlatego należy kierować się zwykłą datą ważności, która jest nadrukowana na spodzie i okres przydatności wynosi najczęściej od 20 do 36 miesięcy, ale w dużej mierze uzależnione jest to od tego, kiedy nabędziecie kosmetyk. 

Produkt dostajemy w szklanym słoiczku o pojemności 15ml. Pod nakrętką dodatkowo mamy kolejne zabezpieczenie kremu w postaci plastikowego wieczka. Szczerze mówiąc, wolę kremy w tubkach, gdzie nie muszę wkładać do środka palców - szczególnie, gdy mam długie paznokcie. Ponadto z powodu małego rozmiaru jest nie do końca wygodny.

Krem nie jest mocno zbity i gęsty, jest delikatny i łatwy w nakładaniu. Aplikuję go zarówno na dzień, jak i na noc. Wystarczy naprawdę odrobina, aby pokrył całą okolice oka, przez co jest bardzo wydajnym produktem. Pozostawia jednak lekki, śliski film na skórze.

Praktycznie nie wyczuwam żadnego zapachu, dla mnie jest on neutralny, bez żadnych szczególnych nut zapachowych.  Na pewno jest to plus - sprawdzi się u osób wrażliwych na zapachy.


 Podsumowanie

Zaznaczę, że moja skóra pod oczami nie jest mocno przesuszona, więc nie wiem, jak sprawdziłby się w takich warunkach.  Na ten moment najważniejsze jest dla mnie to, aby krem nawilżał i rozjaśniał moje cienie pod oczami. Działanie przeciwzmarszczkowe jest również na plus, ponieważ lepiej zapobiegać niż leczyć.

Tak jak wspomniałam - produkt łatwo się rozprowadza, ale nie wchłania się do końca, zwłaszcza, jeśli nałożymy większą ilość. Mi bardzo to odpowiada, bo lubię na noc zaaplikować taką nawilżającą, trochę tłustą kołderkę na skórę wokół oczu. Na dzień pod makijaż daję zaledwie odrobinę kremu. Dla niektórych osób, szczególnie tych o bardziej tłustych powiekach najlepszym wyjściem będzie używanie tego kosmetyku tylko na noc. Właśnie stosowanie przed snem, tuż po zmyciu makijażu zagwarantuje nam bardzo dobre nawilżenie i odżywienie tej okolicy. Rano budzę się zawsze z niesamowicie miękką i sprężystą skórą wokół oczu. Krem fajnie działa także na wszelkie obrzęki po nieprzespanych nocach, jeśli wcześniej potrzymamy go w lodówce. Świetnie zaaplikować też taki schłodzony kosmetyk na skórę po demakijażu wieczornym - to da jej ukojenie. Ja nie rezygnowałam też z niego pod makijaż, ale w dużo mniejszej ilości niż na noc, tak aby prawie cały się wchłonął. Krem nie powoduje rolowania ani ważenia się korektora, czy innych kosmetyków kolorowych. Nie zauważyłam też, aby cienie zbierały mi się w załamaniach. Niestety nie zauważyłam redukcji ceni pod oczami czy chociażby lekkiego rozjaśnienia tej strefy. 

Ogromnym plusem kosmetyku jest brak jakichkolwiek podrażnień oczu, nie muszę uważać przy jego rozprowadzaniu. Nie ma mowy o łzawiących oczach, czy szczypaniu.

Od razu zaznaczam, że krem nie daje zauważalnego efektu po pierwszym użyciu, bo nie do tego został stworzony. Jeżeli chcemy względnie szybko napiąć skórę wokół oczu i ją wygładzić, to musimy sięgnąć po kremy naładowane chemią. Wybierając produkt naturalny efekty zauważymy po dłuższym czasie, przy regularnym stosowaniu.

Swój egzemplarz zakupiłam na stronie cocolita.pl, jednak można znaleźć go w troszkę tańszej cenie. Stacjonarnie w Hebe. 
Nacomi - Arganowy krem pod oczy, 15ml - Cocolita ~ 31,9zł
Nacomi - Arganowy krem pod oczy, 15ml - Triny ~ 31,66zł 
Nacomi - Arganowy krem pod oczy, 15ml - Ekobieca ~ 24,99zł 
Nacomi - Arganowy krem pod oczy, 15ml - Makeup ~ 24,98zł




Jakie są wasze opinie o tym kremie. Może miałyście okazję go używać? Znacie markę Nacomi? Koniecznie dajcie mi znać! Do następnego! 💋

Sunday Brunch Yankee Candle | Sweet Morning Rose oraz Blush Bouquet

W dzisiejszym wpisie opowiem troszkę o dwóch zapachach z wiosennej kolekcji Yankee Candle Sunday Brunch, które marka przygotowała w limitowanej edycji. Chociaż tę porę roku pożegnaliśmy jakiś czas temu to ja dopiero zabrałam się za ich testowanie. Jako, że nie wiedziałam czego mogę spodziewać się po tych zapachach, stwierdziłam, że zanim zamówię pełnowymiarową święcę najpierw skuszę się na woski. Już teraz poluję na letnią odsłonę, w której skład wchodzą trzy zapachy Honey Lavender Gelato, White Strawberry Bellini oraz Gilled Peaches&Vanilla. Myślę, że recenzję zapachów będzie można przeczytać już niedługo.

Sunday Brunch Yankee Candle

Nowa kolekcja Yankee Candle Sunday Brunch dostępna jest we wszystkich formatach, od dużych świec aż po woski. Tym co odróżnia świece z kolekcji Sunday Brunch od tych z regularnych kolekcji, jest nowy design etykiet. Takie zmiany ze strony marki zawsze wywołują emocje, szczególnie wśród długoletnich fanów. Przyznam szczerze, że ja nie zżyłam się jeszcze aż tak z firmą, aby mnie w jakikolwiek sposób ten fakt wzburzył.
Niedzielny brunch to szczególny czas spędzany z rodziną i przyjaciółmi - pozwala nam odpocząć, odświeżyć zmysły, czerpać radość z miłej atmosfery. Kolekcja Sunday Brunch stawia w centrum kwiaty - zarówno te proste, wiosenne, jak i wytworne, ułożone w wystawne bukiety.


Sweet Morning Rose 

"Śliczne różowe ciasteczka, artystycznie wykończone delikatnymi płatkami róż"

Nuty zapachowe 

  • nuty głowy: kwiat gruszy, woda różana
  • nuty serca: cukrzone płatki róż, lilia, ylang ylang
  • nuty bazy: pudrowe piżmo, pianki marshmallow

Ten zapach zapaliłam jako pierwszy. Jako fanka różanych zapachów nie mogło być w końcu inaczej. Na sucho wydawał mi się nieco mydlany, ale gdy tylko go zapaliłam to wrażenie znika i pozostają tylko słodkie, różane perfumy - piękne i kobiece. Nie musicie obawiać się o przytłaczający zapach, bo on nie ma z nim nic wspólnego. Rozprzestrzenia się w szybkim tempie, dzięki czemu szybko możemy zgasić kominek, a i tak będzie go czuć. Bardzo udana kompozycja, która charakteryzuje się dobrą mocą.


Blush Bouquet

"Radosne różowe piwonie, lilie i kwiaty cytrusów ułożone w bukiecie, który idealnie prezentuje się na środku stołu."

Nuty zapachowe

  • nuty głowy: kwiaty wiśni
  • nuty serca: piwonie, słodki groszek, lilie
  • nuty bazy: bursztyn

Ten to dopiero cudo! Kompozycja Blush Bouquet jest z jednej strony dość przewidywalna, a z drugiej nieoczywista. Zapach jest bardzo lekki, słodki i świeży jednocześnie. Kwiatowy i ciepły. Mimo tego, że stężenie kwiatowych akordów jest tu bezsprzecznie największe, nie dusi ani nie przytłacza. Dodatkowo wyczuwam w nim lekko wodne nuty, co nadaje całości miano idealnego połączenia. Moc zapachu określam na bardzo dobrą - wyczuwalny w pomieszczeniu, na pewno każdy nos go wyczuje!



Podsumowanie  

Wizualnie kolekcja naprawdę do mnie przemówiła, pastelowe kolory idealnie wpisują się we wiosenną stylistykę. Na pewno na mocach tych zapachów się nie zawiedziecie. Każdy z nich ma mniej lub bardziej kobiece akcenty, jeśli lubicie kobiece, perfumeryjne zapachy koniecznie musicie je wypróbować. Blush Bouquet na pewno trafi do mnie w pełnowymiarowej wersji! 💓


A Wy poznaliście zapachy z wiosennej kolekcji Yankee Candle Sunday Brunch? Który z nich jest Waszym faworytem?  Do następnego! 💋

MARION | Food for Skin | Kremowe maseczki do twarzy

Obstawiam, że większość z nas lubi rozpieszczać swoją skórę maseczkami. Wybór na rynku z dnia na dzień jest coraz większy i podejrzewam, że gdybyśmy używały nawet po jednej każdego dnia to nie poznamy ich wszystkich. Za każdym razem, gdy sięgam po tego typu produkty staram się, aby były różne. Dziś chciałabym Wam powiedzieć słów kilka o maseczkach firmy MARION, które dorwałam w Dino po 99 groszy. Stwierdziłam, że za takie pieniądze chociażby nie zdziałały cudów nie będę żałować, że zakupiłam. Seria "Food for Skin" od razu przyciągnęła mój wzrok, uważam, że ich opakowania są naprawdę ładne w swej prostocie. Do kolekcji brakuje mi tylko maseczki wygładzającej, której niestety nie udało mi się złapać.
Niestety w moim przypadku bez właściwie dobranej, codziennej pielęgnacji ciężko byłoby uzyskać efekt zadbanej skóry. Systematyczność jest tutaj kluczowa nie tylko w codziennej pielęgnacji, ale także tej uzupełniającej o serum czy maseczki. Staram się wygospodarować 2-3 razy w tygodniu 15-20 minut na zrobienie peelingu i nałożenie maseczki, czyli chwilę relaksu dla samej siebie. Przyznaję, że nie należę do osób, które na wieczorne spa przeznaczają większą część swojego czasu, zapewniając sobie relaksacyjne świeczki, babski serial w tle i wino. Nie wygląda to tak jak na pięknych kadrach, które możemy zobaczyć na Instagramie, a wręcz przeciwnie - można mnie zastać biegającą po mieszkaniu z ręcznikiem na włosach, z niecierpliwością odliczającą czas do zmycia maseczki z twarzy! Mam nadzieje, że Wy również to znacie i nie jestem z tym sama 😂 A teraz przechodzimy już do sedna!


Odżywiający Migdał
Do każdego rodzaju cery, szczególnie wrażliwej lub z problemami naczynkowymi. Olej ze słodkich migdałów - delikatnie zmiękcza, regeneruje i odżywia skórę.
Maseczka w konsystencji jak treściwy krem, nie spływa z buzi, dobrze się nakłada. Producent zaleca, aby po upływie 15-20min wsmarować ją w skórę lub usunąć nadmiar wacikiem kosmetycznym. U mnie zdecydowanie lepiej sprawdziła się opcja numer dwa - zmywało się ją całkiem przyjemnie, bez pocierania i jakichkolwiek problemów. Maseczka pachniała migdałami, choć w moim odczuciu nie był to do końca naturalny zapach, jednak ostatecznie mimo delikatnej sztuczności nie drażnił nosa.  Miała za zadanie delikatnie zmiękczyć, zregenerować i odżywić naszą skórę. Efekt niestety jest dosyć średni  - cera delikatnie zmiękczona i wygładzona. To by było na tyle z efektów jakie przyniósł ten produkt. Nie odczułam żadnego dyskomfortu po jej zmyciu ani nie pojawiła się niepożądana reakcja. 


Przeciwstarzeniowa Dynia 
Do każdego rodzaju cery, szczególnie dojrzałej, pozbawionej elastyczności. Ekstrakt z dyni - nawilża, regeneruje i aktywuje działanie przeciwstarzeniowe. 
Kolejna propozycja z serii "Food for Skin", tym razem w roli głównej ekstrakt z dyni. Maseczka ma za zadanie nawilżyć, zregenerować i aktywnie działać przeciwstarzeniowo na naszą cerę. Zapach zdecydowanie nie przypadł mi w tym wariancie do gustu - był dla mnie zdecydowanie zbyt intensywny i zbyt ciężki. Miała lekko żółty kolor, jednak nie barwi ona naszej skóry. Buzia była lekko nawilżona, gładsza, ale ten efekt nie do końca do mnie przemawiał, miałam wrażenie że skóra była raczej tak powierzchniowo nawilżona, nie dogłębnie. Powiem szczerze, że ta propozycja wypadła najsłabiej spośród całej trójki.


Nawilżający kokos 
Do każdego rodzaju cery, szczególnie suchej, delikatnej, wymagającej nawilżenia. Olej kokosowy - nawilża, wygładza oraz zmiękcza skórę. 
Ostatnia maseczka z tej serii, którą udało mi się dorwać. Jako fanka wszystkiego co kokosowe nie mogłam doczekać się testowania tego produktu. Po otwarciu z opakowania wydobywa się naprawdę subtelny, kokosowy aromat. Konsystencja lekka i kremowa, która bardzo łatwo i szybko się rozprowadza. Była zdecydowanie bardziej komfortowa w noszeniu, zapewne duży wpływ odgrywał tutaj zapach. Skóra po zmyciu kosmetyku była nawilżona, mięciutka i widocznie wygładzona. Z wszystkich trzech maseczek tą polubiłam najbardziej. Ten wariant na pewno wpadnie jeszcze w moje łapki.

Podsumowując - maseczki z serii "Food for Skin" od Marion nie czynią na naszej skórze zaskakujących efektów, jednak kupując je w tak niskiej cenie nie miałam co do nich wygórowanych wymagań. Na pewno zakupię ostatni wariant tego zestawu jakim jest wygładzające awokado. I choć działanie ich wszystkich było do siebie bardzo podobne, najmilej jednak wspominam wersję nawilżającego kokosa i do tej propozycji na pewno wrócę. Pozostała dwójka nie zrobiła nic złego mojej skórze, ale też ich działanie mnie nie przekonało, by kiedyś do nich wrócić.

A Wy miałyście okazję poznać maseczki, które proponuje firma MARION? Co o nich myślicie? Dajcie znać, jaką maseczkę użyliście ostatnio i czy polecacie - chętnie wypróbuję! :) Do następnego! 💋