Be the Sky Girl, Cukrowy peeling do ciała "Pina Colada" oraz krem do rąk "Take My Hand, Darling" | Topestetic

Marka Be The Sky Girl oferuje naturalne, ekologiczne kosmetyki do pielęgnacji całego ciała, czyli to co lubię najbardziej. Z firmą miałam już przyjemność się poznać, kosmetyki wspominam bardzo dobrze (link do wpisu), więc tym chętniej podeszłam do testów kolejnych produktów marki. 


Tym razem poznałam cukrowy peeling do ciała oraz krem do rąk. Oba produkty zamówione zostały ze sklepu topestetic.pl


Cukrowy peeling do ciała "Pina Colada" 

Peeling całego ciała wykonuję raz w tygodniu. Pomaga mi to utrzymać skórę w dobrej formie – gładką, bez wrastających włosków i suchych miejsc. Uwielbiam kosmetyki zapakowane w poręczne opakowania, takie po których nie muszę szorować prysznica przez kolejnych 10 minut. Od dłuższego też czasu wybieram też te, które pomimo swych właściwości złuszczających pozostawiają na skórze  nawilżającą warstwę ochronną. 


Peeling od Be The Sky Girl to udana kompozycja drobinek cukru. Nie ma mowy o jakimkolwiek podrażnieniu na przykład po goleniu. Kryształki skutecznie rozprawiają się z martwym naskórkiem oraz przepięknie wygładzają skórę. Peeling bardzo łatwo rozprowadza się po skórze, jest dla niej ultradelikatny. Nasyca skórę niezbędnymi składnikami aktywnymi, które wspierają jej naturalne procesy, a jednocześnie wspaniale nawilżają, odżywiają i regenerują. Należy wspomnieć, że po wykonaniu peelingu balsam jest zbędny - ciało otulone jest przyjemną warstwą. 

Cukrowy peeling do ciała "Pina Colada" - skład

Masło shea, masło mango, olej ze słodkich migdałów, kokosowy, słonecznikowy, witamina E, kryształki cukru. 

Sucrose, Butyrospermum Parkii Butter, Prunus Amygdalus Dulcis (Sweet Almond) Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, C10-18 Triglycerides, Mangifera Indica (Mango) Seed Butter, Glyceryl Stearate, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil,  Lauryl Glucoside, Parfum, Citronellol, Limonene 



Krem do rąk "Take My Hand, Darling" 

Konsystencja kremu jest delikatna, kremowa jak mus, przyjemnie się rozprowadza na dłoniach. Zapach kremu jest kwiatowy, czuć w nim nutę bergamotki. Zapach kosmetyku jest  intensywny i długo utrzymuje się na skórze. Pojemność kremu 50ml, idealnie mieści się do każdej torebki. 


Muszę przyznać, że testuję całą masę kremów do rąk i moja poprzeczka jest bardzo wysoko ustawiona. Jeżeli chodzi o działanie kremu to muszę przyznać, że wielkiego wrażenia na mnie nie zrobił. Bezpośrednio po użyciu wygładza, zmiękcza i nawilża skórę oraz fajnie łagodzi i koi ściągnięty naskórek. Używany regularnie poprawił stan dłoni, ale w stopniu niewystarczającym do moich potrzeb. Moje dłonie są naprawdę w kiepskim stanie i niestety jeszcze nie znalazłam dla nich ideału. Jeśli jednak nie potrzebujecie wielkiej regeneracji to krem może sprawdzić się u was zdecydowanie lepiej!

 Krem do rąk "Take My Hand, Darling" - skład 

Olej ze słodkich migdałów, olej słonecznikowy, betainę, hialuronian sodu, witamina E, ekstrakty z wiciokrzewu japońskiego i zwyczajnego. 

Aqua, Caprylic/Capric Triglyceride, Prunus Amygdalus Dulcis Oil, Tripelargonin, Isoamyl Cocoate, Polyglyceryl-3 Dicitrate/Stearate, Glycerin, Parfum, Cetearyl Alcohol, Betaine, Glyceryl Stearate, Helianthus Annuus Seed Oil, Xanthan Gum, Sodium Hyaluronate, Tocopherol, Tetrasodium Glutamate Diacetate, Citric Acid, Lonicera Caprifolium Flower Extract, Lonicera Japonica Flower Extract, Citral, Benzyl Benzoate, Limonene



Podsumowanie

Jeśli jeszcze nie znacie marki Be The Sky Girl to koniecznie musicie nadrobić zaległości. Chociaż krem do rąk okazał się być dla mnie bez fajerwerków to do peelingu chętnie wrócę!



Znasz markę Be The Sky Girl? 


Vita Liberata, Self tanning gradual lotion - balsam samoopalający | Topestetic

Cześć! Chyba nigdy nie miałam takiej przerwy w blogowaniu. Za mną ważne egzaminy i poszukiwania nowej pracy, na szczęście udało się wszystko po mojej myśli, więc teraz planuję wrócić do systematycznego dodawania wpisów. 


Dzisiaj przychodzę do Was z recenzją balsamu samoopalającego Vita Liberata, który dotarł do mnie ze sklepu topestetic.pl. Ogólnie rzecz biorąc unikam słońca jak mogę. Filtry przeciwsłoneczne nie są mi obce - do twarzy używam ich codziennie przez cały rok. Nie mam tendencji do leżenia plackiem na słońcu, ani korzystania z solarium, gdyż uważam, że promieniowanie jest najzwyczajniej w świecie szkodliwe. Jak najbardziej akceptuję swoją bladość, ale czasem lubię się przybrązowić, bo czemu by nie! 

 
Luksusowa formuła lotionu zawierająca Aloe Vera oraz Masło Shea łagodzi i intensywnie nawilża skórę i równocześnie nadając jej natychmiastowy efekt muśnięcia słońcem  który utrwala się w ciągu 4 - 8 godzin. Regularne stosowanie produktu pozwala utrzymać bądź pogłębić uzyskany efekt.


Zalecenia stosowania: Upewnij się, że w momencie aplikacji skóra jest sucha, najlepsze efekty uzyskuje się na skórze po wykonanym peelingu. Używaj rękawicy do aplikacji, 5 - 10 pompek produktu na jedną partię ciała. Preparat nakładaj kolistymi ruchami. Aplikuj mniejszą ilość produktu na dłonie, stopy, kostki, łokcie. Spłucz ciało wodą po upływie 4 - 8 godzin, jeśli skóra jest naturalnie bardzo blada pozostaw preparat na dłuższy czas przed spłukaniem.



Vita Liberata, balsam samoopalający - skład 

Parkii (Shea) Butter (Beurre)*, Saccharide Isomerate**, Tocopherol Acetate, Cucumis Melo (Melon) Fruit Extract*, Benzyl Alcohol***, Salicylic Acid***, Sorbid Acid***, Hyaluronaic Acid, Vitis Vinifera (Grape) Seed Extract**, Ginkgo Biloba Leaf Extract*, Fucus Vesicolosus (Bladderwrack) Extract**, Litchi Chinensis (Lychee) Friut Extract*, Rubus Idaeus (Raspberry) Seed Extract*, Hydrolysed Silk (Soie), Glycyrrhiza Glabra.

* Składniki organiczne.
** Składniki pochodzenia naturalnego.
*** Składniki certyfikowanr przez Ecocert.

Efekt po jednej warstwie, bez żadnych filtrów. 

Vita Liberata, balsam samoopalający - moja opinia 

Zgodnie z obietnicą producenta, balsam rzeczywiście nawilża skórę. Stosowanie dodatkowego produktu nawilżającego było zbędne. Produkt nie pozostawia na skórze od razu widocznej warstwy koloru. Pogłębia się ona dopiero po kilku godzinach od aplikacji. Po tym czasie kolor opalenizny jest wyraźnie zauważalny. Efekt jaki uzyskałam po nałożeniu jednej warstwy niesamowicie mnie zdziwił. Spodziewałam się lekkiego efektu przybrązowienia skóry, uzyskałam jednak naturalną, złocistą opaleniznę. 


Balsam nie pozostawia smug, zacieków, ani nieestetycznych plam. Jego konsystencja i aplikacja przypomina stosowanie tradycyjnego balsamu nawilżającego. Po 1 użyciu opalenizna utrzymuje się u mnie około 3 dni w bardzo dobrym stanie, a później stopniowo zanika z każdym dniem, by po około tygodniu zniknąć całkowicie. Dlatego jeśli planujecie utrzymać taki efekt na dłuższą metę, należałoby się smarować 1-2 razy w tygodniu. Na szczególną uwagę zasługuję fakt, iż balsam schodzi bardzo równomiernie, niczym naturalna opalenizna. Nie odnotowałam też żadnych strat w ubraniach, nic mi nie pobrudziło i nie zafarbowało. 



Aplikacja balsamu brązującego 

Rękawica do aplikacji samoopalacza pozwala na bardzo dokładne rozprowadzenie produktu. Zapobiega powstawaniu plam i przebarwień. Używanie jej, gwarantuje brak żółtych smug na ciele. 


Nakładanie samoopalacza przy użyciu rękawicy:
  • przed nałożeniem samoopalacza dokładnie zadbać o skórę - dzień przed użyciem rękawicy do samoopalacza należy wykonać dokładny peeling. Nawilżyć ciało preparatem o lekkiej konsystencji, pamiętając, iż nie wolno go za mocno natłuszczać,

  • zabezpieczyć kostki, kolana i łokcie przed nałożeniem produktu - są to miejsca, w których skóra jest bardziej sucha i mogą na nich powstać nieestetyczne palmy i przebarwienia (trudne do usunięcia), 

  • zdjąć i wyprać rękawicę - należy wyprać rękawicę bezpośrednio po jej użyciu (ręcznie albo w pralce), aby nie pozostał na niej samoopalacz (zaschnięty jest już trudny do usunięcia).

Podsumowanie

Balsam Vita Liberta nie wymaga żadnego specjalnego traktowania, jest łatwy i przyjemny w użyciu, efektami z kolei zadziwia. Pielęgnuje jak dobry balsam, a przy okazji upiększa, oferując skórze iście wakacyjną opaleniznę - bez smug, bez plam, bez przykrego zapachu, bez brudzenia ubrań. Jestem bardzo zadowolona z efektów, jakie zapewnia balsam. 


Znacie produkty marki Vita Liberata? 


Odżywki do włosów Anwen - świadoma pielęgnacja włosów średnioporowatych

Przychodzę dzisiaj do Was z recenzją odżywek do włosów Anwen. Kupiłam je jakieś dwa miesiące temu po jednej z Instagramowych recenzji. W ofercie znajdziemy kosmetyki dostosowane do porowatości włosów. 

Cała seria ma przepiękną szatę graficzną z kwiatami analogicznie odpowiadającymi nazwie i zapachowi poszczególnemu kosmetykowi. Wymarzyłam sobie, żeby znaleźć ulubioną odżywkę z każdego typu i tak też się udało z czego mega się cieszę!

Proteiny, emolienty, humektanty = równowaga PEH

Jest to kolejny krok w świadomej pielęgnacji, dzięki odpowiedniemu balansowi tych składników, stan włosów ulegnie znacznej poprawie i szybciej zauważymy zadowalające nas efekty. Bez tego nasze włosy mimo rozbudowanej pielęgnacji mogą w dalszym ciągu być dalekie od ideału.  Każdy produkt PEH jest odpowiedzialny za inny obszar pielęgnacji – i niezbędny dla zdrowia i pięknego wyglądu włosów.

  • Proteiny mają działanie naprawcze: wypełniają ubytki w strukturze włosa. 
  • Humektanty nawilżają pasma. 
  • Emolienty tworzą naturalną barierę, dzięki której woda nie wyparowuje.  



Odżywki do włosów Anwen, którą wybrać? 

Przyznaję, że jeśli chodzi o włosy to lubię mieć odpowiednie produkty podane na tacy. Nie jestem typową włosomaniaczką, chociaż wiadomo staram się dbać na tyle, na ile potrafię. Anwen wyszła naprzeciw takim osobom jak ja i stworzyła zestaw odżywek do włosów, które stosowane naprzemiennie mają dać 'efekt wow'. Wszystko to z uwzględnieniem porowatości włosów. Taki test na porowatość włosów możecie sobie zrobić również na stronie Anwen. 


Proteinowa magnolia. Odpowiednio dobrany kompleks protein wnika w strukturę włosa, odbudowuje ubytki i sprawia, że włosy stają się bardziej gładkie, lejące i błyszczące. Jak poznać, że włosom brakuje protein? Są łamliwe, "smętne" i bez życia.

Emolientowy irys. Jeśli włosy łatwo się puszą, elektryzują i są zbyt lekkie to warto sięgnąć po odżywkę z emolientami. Bazująca na pięciu olejach: brokułowym, macadamia, moringa, tsubaki i z pestek śliwki odżywka sprawi, że staną się one bardziej gładkie, błyszczące i elastyczne. 

Nawilżający bez polubią włosy suche, szorstkie i matowe. Nawilżenie zapewni im naturalny składnik pochodzenia roślinnego – Pentavitin oraz Hyaloveil-P®, który wbudowuje się w strukturę włosa intensywnie i długotrwale go nawilżając. Efekt nawilżenia wspomagają bogaty w witaminy i minerały sok z aloesu oraz gliceryna i mocznik. Nanocząsteczkowy ekstrakt z cebuli wnika głęboko do wnętrza włosów i odbudowuje je, a skrobia ziemniaczana wygładza i dodatkowo pielęgnuje.

Jak odżywki spisały się na moich włosach? 

Tak jak wspomniałam, całe trio sprawdza się u mnie bardzo fajnie, jako PEH-owy zestaw będzie super. Co najważniejsze, wszystkie odżywki Anwen nie zawierają silikonów. Świetnie, że każda ma w składzie delikatne substancje myjące. Podoba mi się też to, że składy są bardzo dobrze przemyślane, ale nie wyobrażam sobie, aby mogło być inaczej. Nie potrafię jeszcze dokładnie określić, czego w danym momencie moim włosom brakuje do pełni szczęścia, ale cierpliwie uczę się tej sztuki. Nie używałam odżywek Anwen pojedynczo i nie chcę oceniać ich działania w ten sposób. Skoro tak ważna dla dobrej kondycji włosów jest równowaga PEH, to uważam, że trzeba wypróbować działanie całej serii. 


Zanim jednak zabrałam się za testowanie zakupionych przeze mnie odżywek, wykończyłam wcześniej wszystkie inne (nie lubię mieć otwartych miliona opakowań na półce), żeby najlepiej ocenić efekty tego trio. Do codziennego mycia skóry głowy używam szamponu w kostce i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Od dwóch miesięcy używam tylko tych kosmetyków do włosów i muszę przyznać, że ich kondycja znacznie się poprawiła. Zdarzają im się lepsze i gorsze dni, ale zaczęłam zauważać sens w zrównoważonej pielęgnacji włosów. Najrzadziej używam proteinowej magnolii, ale tak naprawdę, to ona daje moim włosom najlepszy efekt. Boję się jednak przeproteinowania i zgodnie z zaleceniami używam jej raz na dwa tygodnie. Emolientową i nawilżającą stosuję prawie naprzemiennie.


Po kilku tygodniach regularnego używania odżywek Anwen zauważyłam, że moje włosy są bardziej wygładzone, sypkie i miękkie w dotyku. Są też bardziej lśniące, mniej się puszą i łatwiej układają. Jestem zadowolona z ich działania, bo widzę w lustrze zdrowsze, bardziej błyszczące i ujarzmione włosy. 

Podsumowanie

Jestem zdecydowanie na tak dla tego trio! Cieszę się, że zwróciły one moją uwagę na właściwą pielęgnację włosów i robię to teraz bardziej świadomie. Kosmetyki na pewno zagoszczą na stałe w mojej łazience. Na pewno wypróbuję jeszcze proteinową zieloną herbatę, jestem ciekawa tego zapachu. 



Znasz produkty Anwen?


Nowości kosmetyczne do włosów ze sklepu Hairstore.pl + kod zniżkowy dla Was!

Dwa tygodnie temu dotarła do mnie paczuszka ze sklepu Hairstore.pl, czyli sklepu fryzjerskiego i hurtowni online. Odkrywanie nowych miejsce w sieci jest mega uzależniające, a sklepy stacjonarne z odzieżą czy kosmetykami mogły by nie istnieć, bo i tak wszystko co potrzebuję, znajduję w Internecie. Ze sklepu zamówiłam trzy produkty, które chciałabym Wam dzisiaj trochę przybliżyć. 



Słowem wstępu o sklepie Hairstore.pl 

Hairstore.pl to przede wszystkim miejsce wypełnione kosmetykami i produktami do pielęgnacji i stylizacji włosów. Oprócz tego można tam znaleźć sprzęt fryzjerski, a nawet wyposażenie do salonów. Ja totalnie przepadłam, gdy odkryłam, że oprócz rzeczy do włosów, można tam zakupić produkty do twarzy, paznokci i ciała. Kompletnie nie mogłam się zdecydować, co wybrać, bo możliwości są ogromne. Myślę, że sklep ten jest świetnym wyborem, gdyż w jednym miejscu możecie zrobić zakupy praktycznie z każdej kategorii i wypielęgnować się od stóp do głów. 

Anwen, Shake Your Hair

Przyznaję, że  na ten produkt czekałam najbardziej! Kwota jaką musimy zapłacić za ten produkt to 59,99 zł. Po pierwszym wypiciu smak był owocowy, chociaż troszkę zbyt słodki. Po dwóch tygodniach codziennego picia mogę powiedzieć, że smak zdecydowanie nie należy do tych przyjemnych. Jak dla mnie jest lekko mdlący przez swoją słodycz, ale! To tylko 200ml dziennie, więc nie chciałabym też bardzo narzekać w tej kwestii. Działanie zdecydowanie wynagradza wszystkie niedogodności! Podczas mycia nie wyciągam już tylu kosmyków i nie widzę dywanu z włosów po suszeniu. A jak jest z przyrostem? Na razie trudno jest mi to ocenić, myślę, że jak skończę opakowanie dam Wam znać na Instagramie. 

Anwen, olej mango do włosów średnioporowatych

Olejek mango jak przystało na tego typu produkt jest rzadki i ma lekko żółtawe zabarwienie. Moje włosy wypijają go momentalnie. Podczas aplikacji wystarczy niewielka ilość. Olej mango Anwen ma przepiękny, słodki zapach, który przenosi nas w krainę odprężenia. Włosy stają się bardziej wygładzone i elastyczne. Dotychczas nie zdarzyło mi się, bym miała problem ze spłukiwaniem go. 

Lisap Ultimate, spray ochronny pod prostownicę 

Z prostownicy korzystam naprawdę sporadycznie, jednak jak już to robię to chciałabym mieć pod ręką jakąkolwiek ochronę przed jej temperaturą. Oczywiście chodziło mi również o ochronę przed ciepłem suszarki. Tak też padło na ten produkt. Stosuję na wilgotne włosy przed suszeniem (lub suche przed prostowaniem) – dobrze się go aplikuje, atomizer równomiernie rozpyla produkt. Potem przeczesuję delikatnie włosy i suszę ciepłym nawiewem suszarki. Trzeba mu przyznać, że ułatwia rozczesywanie włosów. Po wysuszeniu włosy bynajmniej nie są obciążone, ale lekkie, sypkie i pięknie błyszczące. Ogólnie uzyskany efekt bardzo mi się podoba, ale produkt sam w sobie raczej słabo nawilża włosy. U mnie najlepiej się sprawdza zaaplikowany na włosy uprzednio potraktowane treściwą nawilżającą odżywką. Nie mniej jednak ze względu na alkohol zawarty wysoko w składzie staram się sięgać po ten kosmetyk raczej „od czasu do czasu”.



Na koniec mam dla Was niespodziankę. Jeśli macie ochotę zrobić zakupy w sklepie Hairstore.pl, na kod BLOGALEKSANDRA dostaniecie -10% rabatu na wszystkie produkty, także przecenioneZniżka ważna tylko do 4.06.2020 r. włącznie.

Mesoestetic, Acne One - aktywny krem o wielokierunkowym działaniu, świetny na trądzik! | Topestetic

Ostatnio na mojej cerze pojawiło się sporo niedoskonałości, zresztą wspominałam Wam o tym w poście o produktach, które kompletnie się u mnie nie sprawdziły. Nie były to małe pryszcze, a wielkie, podskórne i bolesne zmiany. Niestety, jak to mam w zwyczaju - gdy tylko pojawiła się możliwość, od razu to wszystko wyciskałam i tylko pogarszałam tym aktualną sytuacje na mojej twarzy. Najgorsze w tym wszystkim oczywiście było to, że wszystkie te obrzydlistwa goiły się bardzo długo. 


Jakiś czas temu wprowadziłam do swojej wieczornej pielęgnacji krem marki Mesoestetic Acne One, którego znajdziecie w sklepie topestetic.pl. Dzisiaj chciałabym przybliżyć wam jego działanie i zbawienny wpływ na skórę!

Mesoestetic, Acne One

Wielozadaniowy krem przeznaczony do pielęgnacji cery tłustej, mieszanej oraz trądzikowej. Skóra tego typu wymaga specjalnej pielęgnacji aby pozostała gładka i świeża na długi czas. Krem został specjalnie zaprojektowany aby kontrolować cerę trądzikową oraz ze schorzeniem łojotokowego zapalenia skóry.

Krem należy stosować na oczyszczoną skórę twarzy i szyi, delikatnie masując do całkowitego wchłonięcia. Tubka 50 ml kremu kosztuje 174 zł. 



 

Mesoestetic, Acne One - moja opinia

Jako posiadaczka cery tłustej, skłonnej do wyprysków zdaję sobie sprawę, jak bardzo skomplikowana jest jej pielęgnacja. Nie wszystkie środki są dla niej odpowiednie, dlatego do każdej nowości podchodzę bardzo ostrożnie. Kiedy po użyciu danego kosmetyku mój problem się nasila, szybko z niego rezygnuję. W przypadku tego produkty na szczęście tak nie było. Moja skóra od razu się z nim polubiła. Krem Mesoestetic z kwasem salicylowym, migdałowym i szikimowym to moje totalne odkrycie!


Jak już wspomniałam używam go w pielęgnacji wieczornej, raz dziennie zdecydowanie wystarczy. Wszelkie zmiany ropne uspokajają się praktycznie po kilku aplikacjach. Należy się również liczyć z tym, że skóra się łuszczy i to całkiem solidnie. Po takim oczyszczeniu sama odnoszę wrażenie, że dotychczasowa pielęgnacja działa znacznie lepiej i efektywniej. Moja skóra potrzebowała silnej pomocy w postaci złuszczenia i jednocześnie wygładzenia oraz rozjaśnienia, ale przede wszystkim pomocy w walce z trądzikiem. Robi to ten jeden kosmetyk. Szok, nie? Też nie wierzyłam, ale za każdym razem, gdy spoglądam rano w lustro, utwierdzam się w przekonaniu, że ten krem to prawdziwa perełka! 🙂 Nakładam niewielką ilość na całą twarz, jest mega wydajny – rano skóra jest cudowna, przebarwienia rozjaśnione, niedoskonałości zmniejszone. 

Mesoestetic, Acne One - skład

Głównymi składnikami aktywnymi są kwas salicylowy, kwas migdałowy, kwas szikimowy. Działają one antybakteryjnie, przeciwzapalnie oraz zapobiegają tworzeniu wykwitów trądzikowych. Martwe komórki naskórka zostają złuszczone, przebarwienia rozjaśnione, a skóra staje się maksymalnie wygładzona. Palma sabałowa zawarta w kremie ma właściwości ściągające oraz ogranicza wydzielanie łoju.


INCI: Aqua, Propylene Glycol, Disodium Azelate, Caprylic/capric Triglyceride, Carbomer, Salicylic Ac., Polysorbate 80, Mandelic Ac., Disodium Edta, Shikimic Ac., Simethicone, Serenoa Serrulata Fruit Extract, Retinoxytrimethylsilane.

Podsumowanie

Jestem całkowicie zakochana w kremie od MesoesteticMoja cera stanowczo się poprawiła - wszelakie bulwy ucichły, rozdrapane niedoskonałości się zagoiły, nie pojawiają się nowe. Mimo, że nie należy do najtańszych to uważam, że każda złotówka wydana na ten krem jest tego warta. 



Znacie kosmetyki marki Mesoestetic? 


Resibo serum normalizujące kontrola sebum + niedoskonałości | Topestetic

Dzisiaj przychodzę do was z recenzją kolejnego produktu polskiej marki Resibo. Bardzo polubiłam ich kosmetyki, chociaż nie ukrywam, że nie do wszystkich będę wracać. Pod koniec stycznia 2019 roku, Resibo rozszerzyło swoją ofertę o serum normalizujące kontrola sebum + niedoskonałości, które dotarło do mnie ze sklepu topestetic.pl. Produkt przeznaczony jest do pielęgnacji cer problematycznych i trądzikowych zmagającymi się z nadprodukcją sebum. 



Resibo, Serum normalizujące

Ultra odżywcze serum, którego zadaniem jest zapewnienie odpowiedniej równowagi skórze trądzikowej, skłonnej do przetłuszczania.

Producent zaleca, cztery krople serum rozprowadzić dokładnie na oczyszczonej skórze twarzy. Odczekać kilka minut i zaaplikować krem do codziennej pielęgnacji. Serum stosować rano i/lub wieczorem. 



Resibo, Serum normalizujące - składniki aktywne

  • Potassium Azeloyl Diglycinate to azeloglicyna.  To pochodna kwasu azelainowego i glicyny. Ze względu na właściwości sebostatyczne, przeciwzapalne, bakteriostatyczne azeloglicyna świetnie sprawdza się w pielęgnacji skóry mieszanej, tłustej i trądzikowej, a także skóry z trądzikiem różowatym. Azeloglicyna jest wielozadaniowym składnikiem aktywnym. Głównym jej zadaniem jest rozjaśnianie różnego rodzaju przebarwień.

  • Nelumbo Nucifera Flower Extract to ekstrakty z kwiatów egipskiego lotosu błękitnego. Działa nawilżająco, ściągająco i antybakteryjnie. Stymuluje odnowę komórkową, przyspiesza gojenie ran. Odżywia skórę. Ekstrakt z kwiatu lotosu ma działanie biostymulujące, wzmacniające strukturę skóry, poprawiające mikrokrążenie i metabolizm komórek skóry.

  • Nymphaea Coerulea Flower Extract to ekstrakt z indyjskiego lotosu orzechodajnego. Ma działanie przeciwzapalne, przeciwstarzeniowe oraz nawilżające.

Skład INCI: Aqua, Propanediol, Tapioca Starch*, Potassium Azeloyl Diglycinate, Niacinamide, Ribes Nigrum Seed Oil, Nelumbo Nucifera Flower Extract, Nymphaea Coerulea Flower Extract, Sodium Hyaluronate*, Avena Sativa Bran Extract, Allantoin, Tocopherol, Helianthus Annuus Seed Oil, Acacia Senegal Gum*, Sodium Phytate*, Glycerin, Xanthan Gum*, Sodium Benzoate, Potassium Sorbate, Citric Acid, Parfum, Citral, Limonene.
*składniki certyfikowane
   

Resibo, Serum normalizujące - moja opinia 

Serum sprawdziło się u mnie najlepiej w ramach pielęgnacji wieczornej nakładane pod krem na noc, wierzę w moc nocnej pielęgnacji skóry. W ciągu dnia używam lekkich, nawilżających kosmetyków, stawiam na ochronę przed słońcem oraz antyoksydację. Wieczorem chcę dać mojej skórze odetchnąć i porządnie się zregenerować. Skład serum jest imponujący, dlatego miałam wobec niego tak wysokie oczekiwania. Znajdziemy w nim szeroki wachlarz substancji odpowiedzialnych za walkę z niedoskonałościami i nadmiernym wydzielaniem sebum.


Jak działa? Na pewno reguluję skórę w najbardziej kapryśnych miejscach i zmniejsza przetłuszczanie się skóry. Serum jest leciutkie i nieobciążające. Ma postać mlecznej emulsji/lekkiego lotionu. Do aplikacji wystarczy kilka kropel. Wchłania się niemal błyskawicznie, jednak tak jak zaleca producent odczekuje kilka minut, zanim nałożę krem. Produkt ładnie wygładza i matuje cerę. Przy czym koniecznie muszę zaznaczyć, że jest to naturalny mat. Żadnego dyskomfortu, ściągniętej cery.


Nie będę pisać i mówić, że jest to produkt na całe trądzikowe zło. Pielęgnacja cery trądzikowej to bardzo trudny, wymagający czasu, systematyczności i cierpliwości temat. Jestem posiadaczką tłustej, trądzikowej cery i niestety nie zauważyłam, żeby zmiany szybciej się goiły, albo żeby pojawiały się w mniejszej ilości. Mimo wszystko w tym temacie serum absolutnie nie zaszkodziło mojej skórze. 


Podsumowanie

Serum normalizujące polecam cerom, które szukają produktu, który naprawdę wyreguluję wydzielane sebum. Niestety trądziku raczej nie pozbędziecie się używając jedynie tego serum, ale jak wiadomo - każda skóra jest inna. Mimo wszystko uważam, że warto wypróbować.



Znacie to serum? Używacie kosmetyków od Resibo? 


Co w trawie piszczy! Rocznica istnienia bloga, polski slasher i świetna książka

Rutyna dnia codziennego to coraz trudniejszy temat, przynajmniej dla mnie. Siedzę w domu już drugi miesiąc i mimo, że staram się nie narzekać, to naprawdę chciałabym wyjść gdzieś wieczorem ze znajomymi i spędzić czas dobrze się bawiąc. Plus jest taki, że ruszyłam cztery litery i zaczęłam trochę ćwiczyć, znajdując przeróżne filmiki na youtubie. Macie kogoś z kim lubicie ćwiczyć? Chętnie zajrzę i przekonam się, czy to coś dla mnie! Ale dzisiaj nie o tym! Zapraszam do dalszego czytania.



Pierwsza rocznica istnienia bloga!

Szczerze przyznaję, że trochę przysnęłam w tym temacie, bo rocznica wypadała dokładnie 19 kwietnia, ale cii.. myślę, że można mi to wybaczyć! Nie macie pojęcia, ile emocji mną targa w tym momencie. Niedowierzanie. Duma. Wdzięczność. Szczęście. Nie wiecie tego, ale zanim założyłam tego bloga, bardzo długo miałam ten pomysł w głowie. Zakładałam blogi, aby zaraz je usunąć, bo nie byłam pewna, czy powinnam się w to pchać, czy dam sobie radę. Praca nad nowymi notkami stanowi dla mnie odskocznię od codzienności, chwilę relaksu po ciężkim dniu i mam nadzieję, że będę się w tym spełniać jeszcze bardzo długo. Cały czas koncentruję się na tym, aby na blogu znalazły się ciekawe i wartościowe wpisy. Ogromnie się cieszę, że jesteście tutaj ze mną. To naprawdę wiele dla mnie znaczy!



Pierwszy polski slasher, czyli "W lesie dziś nie zaśnie nikt" 

W piątek 20 marca 2020 roku film Bartosza M. Kowalskiego miał swoją premierę na platformie Netflix. Nie trafił tydzień wcześniej do kin z powodu koronawirusa, ale o tym zapewne już wiecie. ,,W lesie dziś nie zaśnie nikt" to pierwszy polski slasher horror, który przy okazji miał całkiem mocną kampanię marketingową. Nic więc dziwnego, że film wzbudza zainteresowanie u szerokiej publiczności. Według mnie „W lesie dziś nie zaśnie nikt” nie jest dobrym filmem. Nie ma skrupulatnie zbudowanego scenariusza, brakuje mu pełnokrwistych bohaterów, dialogi momentami brzmią sztucznie, a nieprawdopodobieństwo wydarzeń i głupota postaci potrafią porazić. Nie chcę rzucać Wam tutaj spojlerami, dlatego zostawiam tylko moje zdanie na temat tej ekranizacji. Jako fanka horrorów, oglądając ten film czułam wielkie zażenowanie i rozczarowanie jednocześnie. Być może zbyt surowo do niego podeszłam, ale niestety.. nie było w nim nic, co mogłoby mi się spodobać - nawet szukając na siłę.



''Pacjentka" Michaelides Alex

Ceniona malarka i fotografka mody Alicia Berenson wiedzie życie, jakiego z pozoru każdy mógłby jej pozazdrościć. Jednak pewnego wieczoru, gdy jej mąż Gabriel wraca do domu, Alicia pięć razy strzela mu w głowę. Od tego momentu kobieta przestaje mówić. Nikt poza nią nie wie, co wydarzyło się tamtej nocy. Ostatecznie trafia do zamkniętego ośrodka psychiatrycznego Grove.
Konstrukcja "Pacjentki" na pierwszy rzut oka wydaje się zawiła, dwutorowa narracja, liczne retrospekcje i przeskoki fabularne mogą sporo namieszać, ale o dziwo tego nie robią. Co więcej, po przeczytaniu całości, zyskują dodatkową wartość i sens. Fabuła opiera się na dwóch głównych wątkach, które zdają się nie mieć ze sobą nic wspólnego, toczą się jakby obok siebie, ale tylko do czasu. W końcu zataczają koło i tworzą jedną logiczną całość. Co ważne dzieje się to zaledwie kilkanaście stron przed końcem powieści. Zanim jednak do tego dojdzie, Alex Michaelides doskonale mydli nam oczy, podsuwa mylne tropy, manipuluje. 


Warsztat pisarski Michaelidesa jest lekki i przystępny, co pozwoliło mi na bardzo szybkie ukończenie lektury. Od samego początku historia przedstawiona przez autora bardzo mnie zaintrygowała, co w połączeniu z prostym warsztatem pisarskim oraz wartką akcją sprawiło, że od początku do końca nie mogłam oderwać się od czytania. Ponadto do samego końca nie domyślałam się zakończenia. Autor bardzo zwodził i zwodził, a na sam koniec byłam niezwykle zaskoczona. W kręgu moich podejrzanych bez wątpienia nie było tej osoby! Książka bardzo mi się podobała i szczerze polecam się z nią zapoznać!




Znacie film lub książkę z dzisiejszego wpisu? Dajcie znać co u Was!